piątek, 29 kwietnia 2022

Cztery filary teatru. Rozmowa z Gabrielem Gietzky'm

 

Rozmowa z Gabrielem Gietzky’m, aktorem, scenarzystą, reżyserem teatralnym, producentem i wykładowcą Akademii Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie pełniącym od grudnia 2020 roku obowiązki dyrektora Teatru Pinokio w Łodzi.



Mat. teatru



Agnieszka Kowarska - Nie będę ukrywać, że jestem zachwycona Teatrem Pinokio i tym, co można obejrzeć na jego scenie. Przyglądam się zmianom z dużym zaciekawieniem. Czuję jednak pewien niedosyt.

Gabrriel Gietzky - W tej chwili dla teatru jest to taki etap przejściowy, ale gdy już się przeniesiemy do TOFu do Teatru Otwartej Formy w nowej siedzibie przy OFF Piotrkowska, w byłej fabryce Widencja. Mam nadzieję, że to nastąpi na przełomie tego roku i przyszłego. Prace są bardzo zaawansowane i wydaje mi się że TOF otworzy się już w przyszłym roku, oficjalnie z wielką pompą! Teatr będzie się nazywał Teatr Otwartej Formy a to zobowiązuje i chcemy tego zobowiązaniu podołać. Będzie kilka nurtów repertuarowych.

Gdyby tak mogła zagościć w Pinokiu klasyka...

Jednym z tych nurtów będzie klasyka, którą będziemy próbowali rozczytać na nowo, ale bez udziwnień.

Czy współczesny artysta jest gotowy na takie podejście do klasyki?

Zygmunt Hubner powiedział, że podstawowym obowiązkiem reżysera jest przeczytać tekst. Staram się tego studentów uczyć. Bierzemy na przykład któryś z tekstów Szekspira i próbujemy go czytać i odczytywać te sensy, które są zawarte w tekście - wydobywać to, co autor miał na myśli, jaki miał być podtekst jego słów, jaki miał być sens sceny, zdarzenia, kwestii, monologu. Co autor mógł chcieć uzyskać u widza, jaki efekt stosując taką a nie inną metodę dramaturgiczną? Owo wydobywanie służy też temu, żeby móc ten tekst później – tak tłumaczę studentom - przetworzyć, zrobić go inaczej, ale musicie przy tym wiedzieć z czego i dlaczego rezygnujecie. Jak mawiał Krystian Lupa, zawsze trzeba sprawdzić, czy tekst mieści w sobie daną interpretację.

To jeden nurt.

Tak. Oprócz tego chciałbym mieć rezydencję młodych. Chciałbym, żeby co roku odbywał się konkurs, żeby młodzi mogli się zrzeszać w konstrukcje jakie tylko chcą, reżyserzy z choreografami, scenografami, kompozytorami i żeby u nas tworzyli swoje pierwsze spektakle. I chciałbym zostawić  im maksymalną dowolność, żeby ci młodzi ludzie mogli opowiedzieć siebie. Zdaję sobie sprawę z pewnego ryzyka, ale z drugiej strony chciałbym jednak, żeby ta nowa nazwa Teatru Otwartej Formy też oddawało to, co tak naprawdę młodym ludziom, młodym twórcom, absolwentom czy studentom ostatnich lat, co im tak naprawdę w duszach gra.

Teatr Nowy także oddał swoją Małą Scenę młodym twórcom…

Myślę, że tutaj nie wchodzimy pani Dorocie Ignatjew w drogę, bo chcę żebyśmy eksplorowali teatr formy, tak? Więc to będą na pewno inne propozycje i projekty niż te, które proponuje Teatr Nowy. Być może będzie to ze sobą współbrzmiało. To chyba dobrze?

Jak najbardziej!

Też w tej nowej siedzibie chciałbym rozwinąć nurt, który nazwałbym nurtem „interwencje”. Tak sobie to na razie roboczo nazywamy. Już pierwszy tytuł w tym nurcie zrobiliśmy - „ Mój jest różowy”. Tutaj chcielibyśmy posługiwać się nowymi tekstami, tak zwanymi problemowymi. Mam już dwa czy trzy pomysły, o których na razie nie będę mówił, bo już negocjujemy. W literaturze dla dzieci, młodzieży i dla dorosłych podejmuje się problemy dotyczące życia współczesnego, naszych problemów bardzo szeroko pojętych, społecznie istotnych. Tak właśnie powstał „Mój cień jest różowy” o poszukiwaniu tożsamości i o miłości ojcowskiej, o przyjaźni, o byciu sobą. I cieszę się, że to przedstawienie udało się zrealizować, jeszcze w starej siedzibie, ale na pewno będzie przeniesione do nowej. Program TOFu tworzy się i myślę, że już niedługo będzie gotowy – jeszcze przed przenosinami - wraz z nową stroną internetową, nowym loyautem i ten nurt „interwencji” będzie w nim ważny.

Wyczuwam, że to jeszcze nie wszystko.

W nowej siedzibie bardzo by mi zależało zainicjować - i mam nadzieję, że znajdę tutaj wsparcie społeczne - projekt „Zrób sobie teatr”. Bardzo mi na tym zależy! I bardzo bym chciał, żeby w nowej siedzibie raz, może dwa razy do roku – zobaczymy jak to się uda, bo to pewnie będzie wymagało finansowych zabiegów - dzieciaki mogły sobie robić robić teatr. Same. Od początku do końca. Ze wszystkimi szykanami!

Piękna idea! Ma Pan do dyspozycji bardzo mocny dział edukacyjny, to zapewne ułatwi realizację takiego projektu. Jak mniemam, jego wstępna koncepcja już jest? Zadzieje się coś ciekawego?

Chciałbym, żeby dzieci w tym projekcie same pisały tekst, same komponowały muzykę, same przygotowywały scenografię, same to reżyserowały… Oczywiście my będziemy im pomagać, ale bardzo by mi zależało, żeby to była absolutna kreacja dzieciaków i młodzieży, absolutnie autonomiczna. Obiecałem sobie, że będę się gryzł w rękę i bił po głowie, żeby nie ingerować w żaden sposób a pozwolić im na taką wolną ekspresję artystyczną i twórczą - z dostępem do naszych możliwości teatralnych. Aparat sceniczny, który będziemy mieli, chciałbym zaprząc w szeroko pojętą służbę społeczną a wydaje mi się, że taka ekspresja artystyczna dzieciaków to podatny grunt, żeby skanalizować energię dzieci i młodzieży. No a z drugiej strony, udostępnimy w ten sposób nasza przestrzeń szerszej społeczności. To oczywiście nie będzie ograniczać naszej tradycyjnej działalności, to znaczy realizowania spektakli.

Pomysł bardzo mi się podoba. Na podobny wpadłam projektując zajęcia dla studentów zarządzania, którzy będą musieli zorganizować teatr, ale naszym celem będzie uczenie się pewnych mechanizmów zarządzania na przykładzie instytucji kultury.

To bardzo ciekawa i skuteczna propozycja wydaje mi się. Bardzo często zgłaszają się tu do nas się studenci wydziału produkcji teatralnej i telewizyjnej. Rzucamy ich do naszej produkcji, tak że oni mają tu do czynienia ze wszystkimi etapami, bardzo konkretnymi, realizacji spektakli – od momentu planowania budżetu, przez etap zakupowy, fakturowy, przez obecność na próbach i obserwowanie aktu twórczego aż do tego momentu finalizowania, kiedy to wszystko trzeba pospinać. Wydaje mi się, że taka praktyczna perspektywa jest bardzo ważna. No bo na przykład potrzebny jest jakiś produkt czy materiał, którego nie można kupić a scenograf się upiera, że ma być taki a nie inny… Albo jest tak potwornie drogi, że taki zakup w budżecie się nie zmieści. I to poszukiwanie rozwiązań, które będą z jednej strony satysfakcjonujące pod względem artystycznym, twórczym, ale z drugiej strony – żeby nie zrujnować budżetu, bo tutaj przecież są ograniczenia, z którymi trzeba się liczyć – jest bardzo potrzebne.

Studenci zarządzania będą mieć jeszcze trudniejsze zadanie do wykonania, bo będą musieli
wypracować zysk.

To jest też bardzo trudne, aczkolwiek powiedziałbym, że sukcesy komercyjne teatrów w Polsce sugerują, że to nie jest niemożliwe.

No tak, ale chyba trzeba znaleźć jakąś równowagę między tym, co chce się zrobić a tym, na czym można zarobić, prawda?

No jest to kwestia wyborów, poszukiwania… No właśnie, czy wybieram tytuł, który będzie bardziej komercyjny czy wybieram temat, który będzie na przykład bardzo kontrowersyjny i dlatego przyciągnie widza. Tak to są zawsze kwestie trudne.

Tematy kontrowersyjne mają to do siebie, że przyciągają na początku a później niekoniecznie i czasem są zdejmowane dosyć szybko z afisza.

No bo to jest trudna decyzja i dla twórców, i dla teatrów. Ale wydaje mi się, że temat kontrowersyjny a rzetelnie przedstawiony i wykonany chyba ma dużą szansę powodzenia. Oczywiście, łatwo jest wziąć kontrowersyjny temat i rzucić go na tak zwaną „tapetę” teatralną czy na afisz i polegać tylko na tym, że ten temat przyciągnie widza. Wydaje mi się jednak, że jest to myślenie bardzo krótkowzroczne. Natomiast, jeżeli się weźmie trudny temat, ale tak naprawdę się do niego przyłoży, przeanalizuje się go skrupulatnie, spróbuje poszukać artystycznego ekwiwalentu czy ewokacji artystycznej do tego trudnego tematu – być może skandalizującego – to wydaje mi się, że być może w dłuższej perspektywie spektakle takie potrafią długo funkcjonować na afiszu teatralnym.

Czy spektakl „Mój cień różowy” będzie długo na afiszu?

Mam nadzieję, że tak. Nie ukrywam, że zainteresowanie nim jest bardzo duże. Niestety mieliśmy przestój z powodu covida a sprzedaliśmy komplety widowni. Niestety musieliśmy spektakle odwołać nie chcąc ryzykować. Nas covid w sumie oszczędzał, odwołaliśmy w sumie tylko kilka przedstawień, dosłownie pojedyncze pokazy. Tak akurat się składało, że jakiś tytuł kończyliśmy grać a zaczynaliśmy grać inny. Ktoś zachorował a akurat nie grał w tym tytule albo zrobiliśmy szybkie zastępstwo – udawało się to nam opanować.

Byłam na premierze i nie ukrywam, że spektakl zrobił na mnie duże wrażenie. Nawet nie skupiłam się na samej płciowości, która pozostawała pierwszoplanowa, ale dostrzegłam tutaj znaczni szerszy kontekst. Czy dedykowanie tego spektaklu szkołom, czyli na spektakl przychodzi klasa z opiekunem, jest wystarczające do tego, żeby rzeczywiście dobrze i w pełni ten spektakl odebrać?

On ma ogromny potencjał, nie dość na tym, że jest dobrze zagrany i zrealizowany, ma znaczny ładunek treści. One są tam wręcz poukrywane. Z jednej strony zakładaliśmy, że ten spektakl będzie pewnym pretekstem, takim punktem zapalnym dla nauczycieli, dla uczniów, dla widzów do uruchomienia pewnego procesu myślowego. Teatr nie jest od tego, żeby edukować wprost czy wyręczać system edukacyjny i rodziców. Mam poczucie misyjności wynikającej z tego, że stawiamy pewne problematy, pokazujemy pewne rozwiązania nawet nie specjalnie odpowiadając na pytania, tylko stawiając problem wobec widza: „no, widzu, co ty na to? Zmierz się z tym”. Pewnie spektakl nie odpowiada na te wszystkie pytania i nie rozwiązuje wszystkich problemów. Dlatego towarzyszy mu warsztat - przed i po. Ale znowu też nie staramy się, żeby był on odpowiedzią, ale raczej uzupełnieniem tego spektrum problemów, które spektakl porusza.

Sięgnęliście Państwo po całkiem popularną, ale nietypową książkę.

Tak. Spektakl powstał na podstawie picturebooka Scotta Stewarda więc, cała książka zawiera tekstu może łącznie 1/3 strony, reszta to obrazki. To co dla nas było najważniejsze i wydaje mi się, że Bartoszowi Kurowskiemu udało się oddać atmosferę tej książki i pewien rodzaj energii, która jest zawarta w ilustracjach i zdarzeniach nimi zilustrowanych. A nie jest wcale tak łatwo zrobić z kilku zdań i obrazków zrobić prawie godzinne przedstawienie. A Bartoszowi i pozostałym artystom to się udało. Tak myślę.

Zapytam niedyskretnie, czy podczas prac na spektaklem lubił Pan czasem wtrącić swoje trzy grosze?

Jak tylko powstał pomysł przeniesienie tego picturebooka na scenę to ja sobie ten spektakl wyobraziłem. I miałem w wyobraźni gotową inscenizację, ale przecież zaprosiłem do współpracy Bartosza Kurowskiego. I okazało się, że on zupełnie inaczej widzi ten picturebook na scenie, ma zupełnie inny spektakl w głowie. Schowałem swoje dyrektorskie ego do kieszeni i pozwoliłem Bartoszowi realizować jego wizję. Jest to dla mnie bardzo ciekawe, że Bartosz stworzył zupełnie inne przedstawienie niż przeze mnie wyobrażone. Ale zrobił to bardzo skutecznie, skrupulatnie, konsekwentnie, mądrze i wydaje mi się, że ciekawie. Przed premierą zawsze mamy próbę generalną z widownią i obserwowałem wszystkie pokazy , które do tej pory mieliśmy i widziałem wzruszenie widowni, także widzów dorosłych. To dowodzi, że spektakl jest poruszający a przynajmniej oddziałuje tak na niektórych widzów. Czasem wydaje mi się, że inscenizację warto zrobić dla jednego widza. Jeżeli jest jeden widz, który dzięki temu akurat spektaklowi zrozumie świat bądź go sobie dopowie, sam sobie postawi pytania, na które sam sobie później udzieli odpowiedzi – to jest to najlepszy dowód na to, że warto robić teatr.

Przyznam, że były wzruszające momenty dla mnie jako widza i matki. Scena, w której dziecko walczy samo z sobą o akceptację ojca, była nie tylko pięknie skomponowana pod kątem choreografii i muzyki, ale dawała wiele do myślenia. Taka walka może się toczyć nie tylko z powodów wskazanych w spektaklu, ale tych powodów jest zapewne znacznie więcej. I jako rodzice często je bagatelizujemy. Dlatego też sądzę, że na ten spektakl powinni przychodzić także rodzice.

Cieszę się bardzo, że Bartoszowi i pozostałym twórcom udało się stworzyć przedstawienie, które jest takim całym bukietem estetyczno-twórczo-artystycznym, w którym mogą wybierać dzieciaki, młodzież i dorośli. Każdy znajdzie tę swoją ścieżkę intelektualną, duchową czy emocjonalną. Pewnie dzieciaki i młodzież inaczej będą widzieć ten spektakl a dorośli, rodzice też inaczej. Zresztą najbardziej gęsta atmosfera jest na spektaklach, na których są i dzieciaki, i rodzice. Bardzo lubię, kiedy w teatrze przedstawienia są wielotorowe na tyle, ze każdy widz, każdej proweniencji intelektualno-duchowej może sobie biec wraz z tym przedstawieniem swoją ścieżynką. Ktoś chce bardziej estetyczną, ktoś chce bardziej wrażeniową, ktoś chce bardziej emocjonalną, bardziej intelektualną. Różne grupy wiekowe śmieją się w innych momentach, inne rzeczy ich poruszają i to jest niezwykle gęste. Taki spektakl jest nasycony obecnością widza.

Chyba wszystkie spektakle w Pinokiu są na serio. Czasem zastanawiam się, czy jest to teatr tylko dla dzieci.

Cieszę się, bo taki jest mój pomysł na zarządzanie tym teatrem. Chcę żeby to był teatr, który prezentuje różne zjawiska, problemy, wartości, estetyki. Chciałbym, żeby wokół tych problemów gromadzić publiczność nie tylko dziecięcą. W TOFu będą prezentowane różnorodne spektakle. Marzy mi się spektakl operowy, muzyczny, spektakl w maskach i spektakl opowiedziany ruchem wyłącznie, bez tekstu. Bardzo chciałbym podejmować różnego rodzaju problemy, zadania i tematy, ale też w bardzo zróżnicowany sposób formalny. Czyli poszukując takich środków, które może – przynajmniej niektóre - są już zapomniane. Nie wiem, czy jest gdzieś w tej chwili w Polsce grane przedstawienie w maskach… Są spektakle, w których są używane pojedyncze maski, ale tak, żeby cały spektakl grać w maskach to chyba nie. Bywają spektakle ruchowe, ale przecież zespół Pinokia jest taneczny, śpiewający i grający. Jest bardzo wszechstronny. Dlatego chciałbym aby spektakle były śpiewane, ruchowe, żeby przy tym zgłębiać różne techniki opowiadania historii. Na pewno kształt naszej sceny, będzie się jeszcze klarował przez najbliższe lata, bo to nie jest proces, który się dzieje z dnia na dzień. Ale tak jak w „Opowieściach z Narnii” marzeniem scenografki Julii Skrzyneckiej i Klementyny Margolis, która zrobiła kostiumy i Karoliny Gębskiej, która oświetliła to wszystko było, żeby to był spektakl, który będzie namalowany na scenie metaforycznie. I wydaje mi się, że to były rozwiązania, których wtedy poszukiwaliśmy.

Wyjątkowo udany zabieg! Szczególnie scena wyłaniania się Wiedźmy spod sceny. Byłam tą sceną zauroczona. Z tego, co Pan mówi wnoszę z dużą sympatią i przychylnością, że zostanie Pan z nami na dłużej.

Mam taką nadzieję! Na razie jestem pełniącym obowiązki dyrektora, ale wydaje mi się, że staram się swoimi działaniami pokazać łodzianom i władzom Łodzi kierunek, który chciałbym obrać. Staram się tymi tytułami i decyzjami pokazywać, w jaką mniej więcej teatr zmierza stronę. Mam nadzieję, że jeżeli nic nie stanie na przeszkodzie ani mnie, ani miastu… Mnie bardzo Łódź się podoba.

Pan nie jest łodzianinem.

Jestem „przeszczepiony” do Łodzi. Prawdę powiedziawszy przed moim przyjazdem tutaj, rok temu, wcześniej bywałem w Łodzi tylko przejazdem albo w teatrze ewentualnie na jakichś wydarzeniach. Natomiast nigdy nie byłem dłużej w Łodzi. Znałem oczywiście ulicę Piotrkowską i kilka najbardziej tutaj znanych miejsc, ale przyznaję się szczerze, że było to dla mnie absolutnie obce miasto. Mieszkam w Warszawie, studiowałem i pracowałem na uczelni we Wrocławiu, trochę mieszkałem w Krakowie i w Trójmieście trochę przebywałem, w Koszalinie. Jest trochę tych miast w Polsce, w których pomieszkiwałem przez jakiś czas. Nawet w Poznaniu jakiś czas byłem. A Łódź, pomimo że leży w centrum Polski to jakoś omijałem. Ale odkąd tutaj jestem i poznaję to miasto - odkrywam je. Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak czczy komplement. Chodzę ulicami i nie mogę wyjść z zachwytu nad niektórymi miejscami, nad rozwiązaniami architektonicznymi, nad pewnym rytmem życia ludzkiego i taką miejskością… Bardzo dobrze pojętą. W pewnym momencie bardzo dużo przebywałem i pracowałem na Śląsku i mam takie skojarzenie rytmu, który jest zbliżony w śląskich miastach i w Łodzi. Te miasta mają wspólne tętno. Lubię Śląsk, mam tam wielu przyjaciół a do Łodzi bardzo chętnie się „przeszczepiam” i czuję, że tu jest też dobry grunt, żeby wrosnąć.

W Łodzi da się zapuścić korzenie?

Tu jest bardzo ciekawa tkanka miejska. Z jednej strony widzi się te ulice dziurawe, zamknięte obiekty pofabryczne, które niszczeją, bo pewnie nie da się wszystkiego naraz wyremontować. Ale z drugiej strony całe kwartały, które są zrewitalizowane i są imponujące. Czasem aż zatyka mi dech w piersiach jak staję naprzeciwko jakiegoś obiektu i uświadamiam sobie jego piękno i wysiłek włożony w to, żeby go odtworzyć. Widzę potencjał i w tych obiektach, które być może niszczeją , ale pewnie prędzej czy później ktoś się nimi zajmie. Ale właściwie lubię takie zniszczone obiekty. One mają w sobie jakąś historię, zdarzenia, które się odbyły w ich otoczeniu, w tych pustych wykuszach po oknach… Czuje się historię, czuje się oddech miasta, które ma swoje historie szybkie, nowoczesne, ale i mroczne, smutne, łobuzerskie historie. Ale to jest to, co powoduje taką pełnię tego miejsca. Nie jest takie jednoznaczne i płaskie.

Potrafi Pan pięknie patrzeć na Łódź.

Nawet czasem komuś mówię: „a widziałeś tam jest taka kamienica, widziałeś”? A łodzianin z krwi i kości odpowiada: „gdzie? jaka kamienica?” Tak! „Gdzie? Ja nie wiedziałem! Ja tu mieszkam tyle lat, chodzę do pracy i nie wiedziałem”! Ale ja myślę, że to jest świeże oko nowego człowieka. Prawdopodobnie, gdybym się tu wychował i mieszkał, widziałbym Łódź inaczej. Pewnie też przechodziłbym obojętnie i nie zastanawiał się nad jakimiś elementami architektonicznymi. A przez to, że tu przyjechałem to próbując poznać to miasto mam oczy szerzej otwarte na rzeczywistość urbanistyczną.

Jak Pan ocenia miniony rok spędzony w teatrze? Kiedy obejmował Pan obowiązki dyrektora Teatru „Pinokio” już miał Pan pomysł na ten teatr czy pomysły dopiero rodziły się, kiedy poznawał Pan zespól, miejsce, otoczenie?

Rozmowy na temat objęcia przeze mnie tej funkcji rozpoczęły się w grudniu 2020 roku i zanim podjąłem decyzję zrobiłem research artystyczny. I to nie jest tak, że miałem taką klarowną wizję tego teatru. Z tych informacji, które udało mi się zebrać trudno było wysupłać, w jakim miejscu artystycznym ten teatr był w momencie, kiedy do niego miałem przyjść. Bardzo trudno mi było określić jego kondycję, opisać ją czy opowiedzieć sobie. W związku z tym na podstawie tych szczątków wiedzy wyobrażałem sobie, w którą stronę nasza działalność mogłaby iść. Jakiś mglisty plan miałem, ale on nie był jakiś bardzo konkretny. Bardzo chciałem jednak eksperymentować– bo to mnie interesuje jako twórcę i reżysera. Chciałem robić tu różnorodne spektakle, bo teatr formy mnie fascynuje. Wiedziałem też, że chciałem mieć ten nurt interwencyjny, gdzie będziemy podejmować tak jak w spektaklu „Mój cień jest różowy” jakieś problemy ważne tu i teraz. Ale nie ukrywam, że teatr powinien mieć też nurt rozrywkowy. Nie widzę niczego złego w tym, że od czasu do czasu w repertuarze pojawi się tytuł, który będzie bardziej rozrywką niż takim teatralnym analizowaniem i zgłębianiem rzeczywistości. To nie znaczy, że spektakle mają być „głupie”, mogą być mądre i pokazywać coś w takiej lżejszej, rozrywkowej formie. Mamy takie przedstawienie o dziesięciu uciekinierskich skarpetkach. Dzieciaki się dobrze na tym spektaklu bawią. Także program się zaczął się klarować w ciągu minionego roku. Pewne jego zręby miałem wcześniej i wiedziałem, że działalność teatru będzie opierać się na czterech filarach klasycznym, formalnym, edukacyjnym i programowym. I ten rok pozwolił mi też zweryfikować, co jest możliwe, jaki jest potencjał tego teatru. A wydaje mi się, że jest bardzo duży. Teraz tak naprawdę dopiero mogę powiedzieć, że widzę przyszłość tego teatru i jego kształt. To jest trudne w roli dyrektora – znaleźć drogę dla teatru. Ale z tej mgły wyłonił mi się taki jasny kierunek i w tym kierunku będę chciał podążać.

Pandemia miała tu znaczenie?

Teatry dość intensywnie zostały spacyfikowane przez covid i te okresy przestojów zmieliły duchowo wiele teatrów. My na szczęście przeszliśmy to lżej. Nam jakoś udawało się że spektaklami wstrzeliwać między jedną falę a drugą. Zrzuciłbym to na los szczęścia niż przemyślanych decyzji, że bardzo mało mieliśmy odwołanych spektakli i cały czas trwają produkcje i w tej chwili kolejne dwie realizacje mamy w teatrze. Żadnej premiery nie przesunęliśmy.

Segregacja sanitarna w teatrach ograniczyła w znacznym stopniu liczbę publiczności. Wiele osób po prostu rezygnowało z udziału w spektaklach. Jak to wyglądało z perspektywy dyrektora teatru?

To kwestia odpowiedzialności za życie ludzkie w dłuższej perspektywie. Bo ktoś zawsze może wyjść z zarzutem niedopełnienia obowiązków służbowych a tego zarzutu chciałbym uniknąć. Przestrzegamy zawsze wszystkich zobowiązań, ale udawało nam się akurat tak organizować pracę, że te wszystkie obostrzenia nie zdetonowały całkowicie naszej działalności. Wydaje mi się, że to wymaga takiego permanentnego lawirowania – może to niezbyt ładne słowo - pomiędzy możliwościami, zobowiązaniami, dostępnościami, terminami, grupami zorganizowanymi i widzem indywidualnym. Ale to, że akurat nam się udawało to wszystko dopiąć to nie tylko moja zasługa, ale całego pionu sprzedażowo-marketingowego, który dba o to, żeby to wszystko jakoś działało. Przy niedużej widowni, mam na myśli liczbę dostępnych zazwyczaj miejsc, dodatkowe ograniczenie liczby widzów to znaczna strata dla teatru. To jest chyba największy problem, że jesteśmy kolejny rok w takim niedofinansowaniu. Ustawa o organizowaniu i prowadzeniu działalności kulturalnej nakłada na teatry obowiązek wykorzystywania pieniędzy uzyskanych ze sprzedaży biletów na działalność własną. W związku z tym, że te wpływy mamy dość mocno ograniczone już trzeci rok z rzędu i to - nie ukrywam - bardzo ogranicza swobodę działania teatru. Bo z tych wpływów jako dyrektor mógłbym realizować dużo więcej projektów. A ponieważ wpływy mamy w sumie bardzo ograniczone przez pandemię, no to automatycznie te projekty, które mógłbym finansować ze środków własnych, odkładamy na później. To mocno ogranicza nas artystycznie. Z powodu sytuacji w szkołach i organizowanie w nich zajęć zdalnych wypadło nam bardzo wiele grup, bo nauczyciele nie mogli przychodzić do teatru z grupami. To także bardzo uszczupliło nasze wpływy. Zobaczymy, może jakiś program dla nas pojawi się w ministerstwie. Złożyliśmy stosowne dokumenty. Wierzę, że ministerstwo wspólnie z Instytutem Teatralnym wypracują jakąś ścieżkę wsparcia dla nas. Wszystkie teatry, które czerpią w znacznym zakresie wpływy z grup zorganizowanych miały problem.

Może sponsorzy byliby dobrym wsparciem?

Ach, sponsor!... Nie wiem, czy w Polsce wytworzył się sponsoring w kulturze. Może poza jakimiś ekstremalnymi przypadkami… W tej chwili pojawił się odpis od podatku jeżeli chodzi o sponsoring kultury, ale wydaje mi się, że to właściwie trwa od lat dziewięćdziesiątych , kiedy kultura przeszła z tego systemu centralnego sterowania i została przekazana samorządom. I wtedy mówiono bardzo dużo o tym, że na pewno będą sponsorzy i tak dalej. Ale nie było w systemie podatkowym zapisów, które umożliwiłyby odpisy podatkowe związane ze sponsorowaniem kultury, więc i nie wytworzyły się specjalnie żadne mechanizmy. Oczywiście walczymy o sponsorów, ale kolejki to ja nie widzę. Aczkolwiek wydaje mi się, że ze względu na podejmowane tematy i perspektywę przeniesienia do nowej siedziby i koncepcji teatru otwartej formy, repertuaru i tego, że większość naszych widzów to są dzieciaki i że to jest taki familijny teatr, to sądzę, że tych sponsorów powinno się trochę pojawić.

No i proszę, to cała lista korzyści dla potencjalnych sponsorów.

Ale niestety, to nie jest taki mechanizm, który obserwujemy w Stanach Zjednoczonych. Tam jest w dobrym tonie dla poważnych biznesmenów sponsorowanie wydarzeń artystyczno-kulturalnych. A w Polsce… Walczymy, zobaczymy. Zapraszam sponsorów! Tym bardziej, że dla poważnego przedsiębiorcy to naprawdę nie są jakieś gigantyczne kwoty.

Oszczędzacie?

W swojej pracy jesteśmy ekologiczni. Bardzo dbamy o to, żeby wykorzystywać w spektaklach to, co już mamy. Z jednej strony to jest oszczędność a z drugiej – myślimy w takich kategoriach, że jak mamy do zrealizowania jakiś element scenograficzny czy kostiumowy i możemy go wykonać zgodnie z naszymi koncepcjami, to robimy to bardziej ekologicznie z odzyskanych rzeczy, przerobionych. I jest w tym oszczędność oczywiście, ale i jest w tym myślenie ekologiczne. Może nie potrzeba wyrzucać starej dekoracji i kupować nowej, bo da się ją przemalować, przerobić. I efekt będzie dokładnie taki sam. A dla środowiska naturalnego będzie na pewno lepiej. Może kolejne drzewo nie zostanie ścięte? Ale sponsor na pewno by się przydał. Tak.

To może warto zapukać do sponsora? Wyjść mu naprzeciw?

My pukamy. Ale rzeczywiście, myślę że niedługo przygotuję ofertę sponsorską, bo tego jeszcze nie zdążyłem zrobić. No tego, w minionym roku mojej dyrekcji nie zdążyłem zrealizować. Ale kolejny rok przed Panem i mam nadzieję nie ostatni! Myślę, że przedsiębiorcy jest dużo łatwiej i prościej zlecić zadanie agencji reklamowej niż samemu poszukać innych dróg dotarcia do potencjalnego klienta. A w normalnym trybie pracy przez teatr przewija się kilkaset dzieciaków i rodziców. Dzieci, jak zapamiętają jakąś markę to… Tak do sponsorów teraz mrugam jednym okiem – jeżeli ktoś jako dziecko zapamięta jakaś markę, to później będzie z nią przez całe życie. Tak, to będzie następna rzecz jaką zrobię przygotuję ofertę dla sponsorów.

Świetnie, to daje mi gwarancję kolejnych premier w „Pinokiu”!

Zapraszamy serdecznie.

Wróćmy na koniec jeszcze do klasyki. Jakiego autora, jakie dzieło chętnie przygotowałby Pan dla widowni dziecięcej?

W tej chwili, jeżeli chodzi o klasykę literatury dziecięcej przymierzamy się do „Dzieci z Bullerbyn” . Bardzo chciałbym zrobić „Małego księcia”. Już zresztą jesteśmy w trakcie rozmów. Będziemy się starali w przyszłości, żeby raz w sezonie jakiś klasyczny utwór literatury dziecięcej robić. Ale też na przykład bardzo intensywnie myślę o „Folwarku zwierzęcym” dla trochę starszych. Wydaje mi się, że w nowej siedzibie to uda się zrealizować. Bo tutaj chyba nie, bo to będzie duże przedsięwzięcie a w nowej siedzibie będzie większa scena o większych możliwościach technicznych. No jak tu o tym mówić, żeby nie zapeszyć? I żeby nie zdradzić się za bardzo z tymi tytułami? No i chciałbym sięgnąć po klasykę romantyzmu polskiego.

Trudna rzecz dla współczesnego odbiorcy.

Trudna rzecz, ale wydaje mi się, że bardzo ważna. Nawet ostatnio przysłuchiwałem się jakiemuś dawno przeprowadzonemu wywiadowi z Marią Janion i nie ukrywam, że bardzo głęboko mnie poruszyła. Jej wypowiedzi są dla mnie bardzo inspirujące. Ona w pewnym momencie tego wywiadu użyła sformułowania, że najbardziej inspirującym dziełem literatury romantycznej, które wciąż odczytuje na nowo jest IV część „Dziadów”. Zrobiłem wiele, wiele lat temu II część, co wówczas było dla mnie takim odtraumatyzowaniem poczucia literatury romantycznej wyniesionego ze szkoły, jako czegoś potwornie nieatrakcyjnego, nudnego, czegoś takiego wbitego do głowy na zasadzie „co poeta miał na myśli”. I ta II część, którą zrobiłem w Teatrze Miejskim w Gdyni, była grana i wyszło z tego bardzo dobre przedstawienie . To był ten moment, w którym wróciłem do romantyków z własnej nieprzymuszonej woli już jako dorosły człowiek. Zacząłem ich czytać, sięgać po Słowackiego czy Mickiewicza raczej z potrzeby kontaktu z inspirującymi dziełami sztuki. I słuchając tego wywiadu z Marią Janion uświadomiłem sobie, że może to jest właściwy moment, żeby ponownie spróbować zweryfikować w sobie samym i w teatrze te romantyczne mity, które chyba społecznie są nam bardzo bliskie.

Czy nie wydaje się Panu, że jednak politykom udało się romantyczne mity po prostu zdyskredytować?

Wydaje mi się, że duchowość romantyczna jest konstytutywna dla nas Polaków jako społeczeństwa. Abstrahując od kontekstów politycznych.

Jednak „romantyczność” brzmi obecnie dość dziwnie.

Słowacki przez całe życie grał na giełdzie i był wytrawnym znawcą trendów ekonomicznych na świecie. Romantyzm z jednej strony ma tę myśl pragmatyczną. Mickiewicz też był poetą i jednocześnie biznesmenem i potrafił świadomie kreować swoją karierę.

No, może Norwid miał z tym pewien problem.

Ale Norwid jest taki „późnoromantyczny”. Ale ta dwójka klasyków to byli poważni biznesmeni, którzy potrafili swoje talenty przekuć w sukces komercyjny. Mam też poczucie, że może jest to właściwy moment, żeby spróbować. Tym bardziej, że mamy rok, w którym „Ballady i romanse” Mickiewicza są pod specjalnym nadzorem ministra.

Czyli można mieć nadzieję, że niedługo obejrzymy „Ballady i romanse” Mickiewicza?

Nie powiem, że nie.

Zadam karkołomnie pytanie! „Zbrodnia i kara” jako spektakl familijny. Udałoby się?

Dostojewski to jest… Ha! Teraz to mnie pani pod żebro dźgnęła. W ogóle wymyśliłem sobie przychodząc tutaj, ze chciałbym na małej scenie zrealizować taki wieloczęściowy program realizowania takich „ważkich” spektakli. Myślałem o jednej rzeczy z Dostojewskiego, czy „Zbrodnia i kara”, „Biesy” czy „Bracia Karamazow”. Myślałem o Tomaszu Mannie i „Buddenbrookach”. I o „Czarodziejskiej górze”, która jest moim marzeniem na scenie w ogóle. Ale mi po głowie chodzi Iwaszkiewicz, bo uważam że jest nieco zapomniany. Jak wróciłem sobie do jego tekstów, chociażby do „Sławy i chwały” to uznałem, że to są wyjątkowe dzieła.

To piękne opowieści.

Wspaniałe. Myślałem też o „Doktorze Faustusie”. Przed przenosinami do nowej siedziby nie chcę się za to brać, bo to wymaga skupienia, kondycji psychicznej i skupienia zespołu i pracowni. A tutaj jestem jeszcze na takim etapie odtworzenia repertuaru, który w pewnym momencie z różnych powodów nie mógł być eksploatowany. Teraz staram się wpuścić teatr w taki nurt normalnego funkcjonowania. Chcę zbudować najpierw repertuar, który będzie dawać komfort funkcjonowania. Dyrektor teatru powinien mieć do dyspozycji 20-25 tytułów, żeby móc komfortowo ustawiać repertuar, żeby wszyscy aktorzy mogli pograć, żeby to był repertuar zróżnicowany. My nie mamy na razie tylu tytułów. Najpierw musimy się „odrestaurować” i „:zabezpieczyć”.

Ale wróci Pan do myśli o wielkiej literaturze na scenie?..

Wracam cały czas. Ta wielka literatura ma to do siebie, że słowa przetykane są wartościami, ważnymi myślami. Ta literatura jakoś się nie starzeje. Wracam do Dostojewskiego czy Mana i mam wrażenie, że czytam ich od nowa. Tak samo jest z Szekspirem i Czechowem. To są dzieła, które się bierze i czyta inaczej. Pojemność tej literatury, jej głębia jest olbrzymia i pewnie za każdym razem inne konteksty wyłapujemy, bo my się zmieniamy i rzeczywistość wokół nas się zmienia.

Może zatem warto też wracać do dawniejszych produkcji „Pinokia” i odczytać je na nowo?

Części tych spektakli nie możemy grać z różnych powodów. Ale przymierzam się do zrobienia nowego „Pinokia” i tak wstępnie Kuba Badach zgodził się nam zrobić muzykę. Może będzie też koprodukcja z Teatrem „Arlekin” przy „Czarnoksiężniku z krainy Oz”. Nie chcę tutaj za dużo na ten temat mówić, bo negocjacje trwają. Nie chcę zapeszyć, bo trzeba zgrać terminy, możliwości organizacyjne, techniczne i finansowe. A jak to nie dojdzie do skutku to za rok przyjdzie pani zapytać „a dlaczego tego i tego nie ma?”

„A Pan obiecywał” !

Właśnie. „A bo Kuba nie ma terminu.” Będzie wtedy taka rozmowa. Ale ja wierzę, że prędzej czy później dojdzie to wszystko do skutku.

W takim razie życzę, żeby te wszystkie plany zostały zrealizowane i żeby pozostał Pan z nami w
Łodzi na znacznie dłużej niż na kilka sezonów. 

Bardzo bym chciał, żeby to był też kierunek bliski miastu i żeby nasza nowa siedziba stała się takim
centrum działań teatralnych ciekawych i atrakcyjnych dla wszystkich łodzian.


Dziękuję za rozmowę!





czwartek, 14 kwietnia 2022

Przecież każdy z nas potrzebuje przyjaciela. „Dzieci i ryby” w reżyserii P. Jaszczaka w Teatrze Lalek Arlekin w Łodzi - recenzja

 

W sobotę 2 kwietnia w ramach tegorocznej akcji „Dotknij Teatru” łódzka publiczność mogła obejrzeć prapremierę spektaklu będący koprodukcją dwóch teatrów: Teatru Lalek Arlekin im. H. Ryla i Teatru Pinokio w Łodzi. Opowiedziana historia niosła ważne przesłanie a sama realizacja okazała się perfekcyjnie przygotowana.

Spektakl „Dzieci i ryby” przygotowany na podstawie tekstu Magdy Żarneckiej i Przemysława Jaszczaka opowiada o trojgu Wymyślonych Przyjaciołach, pracownikach Firmy Wymyślonych Przyjaciół wspierającej wszystkie dzieci potrzebujące pomocy. Wymyśleni Przyjaciele wyruszają na misję do Arii, Emila i Noko. Aria nie ma czasu na nawiązywanie znajomości i brakuje jej pewności siebie, Noko zostaje przez rówieśników odrzucona z powodu swojej domniemanej odmienności, a Emil boryka się problemami bardzo dorosłymi. Wymyśleni Przyjaciele okazują im wsparcie w trudnych chwilach i w walce o siebie i swoje prawa.  Jaki jest skutek tych starań? Nie będę zdradzać zakończenia spektaklu, bo sądzę, że każdy może zakończenie po prostu  obejrzeć  w teatrze. Nie będzie żałować.


Fot. HAWA

Inscenizację wyreżyserował Przemysław Jaszczak. Wielokrotnie nagradzany za swoją pracę i tym razem zasłużył na gromkie brawa. Od pierwszych minut spektaklu miałam wrażenie niemal totalnej perfekcji – począwszy od pomysłu na opowiedzenie historii a skończywszy na ruchu scenicznym i finale. Pod względem artystycznym, narracyjnym, emocjonalnym, aktorskim, animacyjnym, plastycznym  nie było przesady – ani nadmiaru elementów wyrazowych, ani  ich niedostatku. Aktorzy grali z dokładnością co do milimetra, każdy ich ruch kończył się we właściwym punkcie przestrzeni i trwał tyle, ile powinien. Każdy gest był dopowiedziany. Może to było tak zaplanowane, może nie, ale odnosiło się wrażenie, że wykonawcy popłynęli wraz z fabułą stają się w stu procentach postaciami z odgrywanej rzeczywistości. Nie jestem w stanie wyróżnić któregoś z nich nie krzywdząc przy okazji pozostałych. Wszyscy, czyli Klaudia Kalinowska, Adrianna Maliszewska, Natalia Wieciech, Łukasz Batko, Piotr Pasek, Wojciech Schabowski zagrali po prostu doskonale.


Fot. HAWA


Fot. HAWA

Fot. HAWA


Nie jest moim zamierzeniem nadmiernie chwalić, ale muszę z całą stanowczością przyznać, że chyba po raz pierwszy wyszłam z teatru z myślą, że obejrzałam  inscenizacją kompletną i perfekcyjnie przygotowaną. Realizatorzy uraczyli publiczność całym arsenałem smaczków, jakie można odkryć w teatrze lalek i formy. Daję też plus za zastosowanie iluzji czarnego teatru.

„Spektakl wpisuje się w nurt teatru społecznie zaangażowanego” – pisali w zapowiedziach realizatorzy. Tak, to prawda. Na dodatek wpisuje się w ten nurt w sposób uczciwy wobec widza i rzetelny. Zresztą jak zwykle. Zarówno Teatr Lalek Arlekin jak i Teatr Pinokio są konsekwentne w tym, co proponują swojej publiczności. Chyba nie minę się z prawdą pisząc, że realizatorów i artystów obu tych placówek nie interesuje połowiczne  uchwycenie problemu, ale raczej dotarcie do jego sedna i skupienie się na rzeczywistym problemie a nie na medialnych sugestiach tego, co pojawia się tu i ówdzie w przestrzeni społecznej. To ma niesamowitą wartość - odwiedzając te teatry zawsze dostrzegam prawdę płynącą ze sceny.


Fot. HAWA

Na koniec dodam, że spektaklowi  „Dzieci i ryby” towarzyszy dwuetapowe spotkanie edukacyjne – przed spektaklem i po jego zakończeniu - w ramach którego edukatorzy wspólnie z widzami opracowują Kartę POP – Praw, Oczekiwań i Potrzeb. Głos mają oczywiście przede wszystkim dzieci, ale sądzę, że to dobrze. Dorośli mogą wreszcie wysłuchać, co ich pociechy myślą o pewnych, istotnych przecież sprawach. Może to wywoła w nich jakąś refleksję? Z czystym sumieniem polecam popołudnie w Arlekinie. Albo w Pinokiu.

 

***

"Dzieci i ryby"

- Magda Żarnecka, Przemysław Jaszczak

Teatr Arlekin im. H. Ryla w Łodzi
prapremiera 2 kwietnia 2022, Duża Scena


Kooperacja Teatru Lalek Arlekin im. H. Ryla w Łodzi i Teatru Pinokio w Łodzi

Autorzy tekstu: Magda Żarnecka, Przemysław Jaszczak

Reżyseria: Przemysław Jaszczak

Kompozytor: Urszula Chrzanowska

Scenografia: Aleksandra Starzyńska

Obsada: Klaudia Kalinowska, Adrianna Maliszewska, Natalia Wieciech, Łukasz Batko, Piotr Pasek, Wojciech Schabowski

Produkcja: Agata Mazurek

 

Działania edukacyjne: Marta Magalska, Justyna Rogowska



czwartek, 7 kwietnia 2022

Za dwa dni prapremiera, czyli "Wielki Buzz Grow" w łódzkim Pinokiu


Już w najbliższą sobotę, 9 kwietnia w Teatrze Pinokio w Łodzi można będzie obejrzeć prapremierowy pokaz spektaklu "Wielki Buzz Grow" w reżyserii Doroty Abbe. To niebanalna opowieść o budowaniu poczucia własnej wartości i wewnętrznej siły. Temat - tak już w Pinokiu jest - poważny. Ani dorośli, ani dzieci nie uciekną od refleksji, choć zapewne niejednokrotnie uśmiech zagości na ich twarzach.

Mały Ernest rysuje kolejne dzieło. Tym razem zupełnie mu się nie udaje, więc wściekły nazywa je bazgrołem i wyrzuca do śmieci. Ale przecież...


Teraz go do śmieci kładą

A za chwilę będzie w Prado

W Narodowym albo w Luwrze

Nieśmiertelny, bo nie umrze!

Spektakl zapowiada się doskonale, zatem chyba warto ten tytuł zapamiętać i  korzystając z możliwości odwiedzić Teatr Pinokio. Tym bardziej, że obok doskonałych aktorów wystąpi trzech dziecięcych adeptów sztuki aktorskiej. Kto wie, może kiedyś zobaczymy ich w dorosłych rolach? I uwaga! Ważna informacja! Prapremiera spektaklu "Wielki Buzz Grow" to równocześnie debiut sceniczny nowego członka pinokiowego zespołu aktorskiego, czyli Pawła Pacyny. Życzymy sukcesów!


***

Wielki Buzz Grow
Prapremiera: 9 kwietnia 2022 r. godz. 17:00 Duża Scena Teatru Pinokio w Łodzi



Tekst: Kamila Oleksiak-Czerwińska
Adaptacja i reżyseria: Dorota Abbe
Scenografia i kostiumy: Grupa Mixer
Muzyka: Grzegorz Mazoń
Ruch sceniczny: Szymon Michlewicz-Sowa
Reżyseria świateł: Łukasz „Benek” Wieczorek

Obsada: Małgorzata Krawczenko, Żaneta Małkowska, Hanna Matusiak, Łukasz Bzura, Piotr Osak, Paweł Pacyna

oraz dzięcięca ekipa aktorska: Tomasz Jasiński / Jan Mańka / Aleksander Wakieć

Spektakl dla widza w wieku 6-106 lat
Czas trwania: 50 minut

Fot. HaWa












XXVII Łódzkie Spotkania Baletowe - zapowiedź wydarzenia

  Już za kilka dni, bo 26 kwietnia rozpoczynają się Łódzkie Spotkania Baletowe. Tym razem publiczność będzie mogła obejrzeć sześć choreograf...