poniedziałek, 16 maja 2016

Rozmowa z Elżbietą Olejnik (1)

Zapraszam do przeczytania rozmowy z Elżbietą Olejnik, pisarką. 


***
Zaprosiłam cię do rozmowy w przestrzeni "Kulturalnie24", ponieważ po przeczytaniu twojej pierwszej powieści i maszynopisu drugiej zaciekawiło mnie zarówno twoje pisanie jak i osobowość. Wydajesz się być osobą bardzo pozytywnie "zakręconą", zaskakującą. Kiedy zaczęła się twoja przygoda z książkami?

Książki czytałam, odkąd nauczyłam się dobrze składać litery! A pierwszą powieścią, która utkwiła mi w pamięci była ,,Jak Jagiełło szedł na Niemcy’’. O, - powiesz – to ty od razu zaczęłaś tak na poważnie, bez dziecięcych bajeczek, rymowanek? Nieprawda, miałam naprawdę duży zbiór baśni z różnych krajów świata , które wieczorami czytywała mi mama, z bajkami Andersena na czele. Najbardziej je lubiłam, choć niektóre miały smutne zakończenie jak choćby ,,Dziewczynka z zapałkami’’ i wtedy w duszy robiło mi się źle. Strasznie chciałam, aby od dziewczynki ktoś kupił zapałkę.

A jednak utkwiła ci w pamięci dość trudna powieść. Czy z nią także wiązały się podobne emocje?

Jeśli wymieniłam ,,Jak Jagiełło szedł na Niemcy’’, to dlatego, że była to pierwsza książka, którą samodzielnie usiłowałam przeczytać. Nieraz, rodzice zajęci pracą zawodową zostawiali mnie u babci a ta innej książki nie miała pod ręką. Z musu więc czytałam ,,Jagiełłę’’, ale tekst był straszliwie trudny, jak dla tak małego dziecka oczywiście, więc jak w końcu złożyłam zdanie to już zapominałam o czym było poprzednie. Z tego co pamiętam, nie doszłam dalej jak na trzecią stroną. Po kilku latach, wtedy już bez wysiłku przeczytałam tę książkę. Zgrabnie napisane dzieje sieroty Polaka, który w młodym wieku pod innym nazwiskiem zostaje przyjęty do zakonu krzyżackiego. Taki Wallenrod dla młodzieży. Być może na nim wzorował się autor, którego nazwiska nie pamiętam i mimo poszukiwań nie mogę na jego książkę nigdzie trafić. No cóż, wydana została jeszcze przed drugą wojną światową a wtedy nie istniał wszystkowiedzący Internet. Jako nastolatka czytywałam rozmaite książki, choć najbardziej uwielbiałam awanturnicze i przygodowe. Trochę nietypowo jak na dziewczynę.

Bardzo nietypowo.

W pewnym okresie życia stały się one moim nałogiem i omalże  nie  zawaliłam przez nie szkoły. Wtedy wystraszyłam się i odstawiłam je na wiele lat. Tak jak alkoholik, który nie może wypić ani kieliszka wódki, aby nie wciągnęło go z powrotem. Powróciłam do książek już po wyjściu za mąż i możesz śmiać się, ale pierwsza próba okazała się mocno niefortunna. Akurat, tamtego dnia zepsuła mi się pralka z nastawionym praniem i zaczęła na okrągło pobierać i wypuszczać wodę, a ja z nosem w książce czytałam, czytałam, czytałam a woda lała się, lała się, lała a rachunek za nią rósł i rósł.

Jakie tytuły zaliczasz do ulubionych?

Zdecydowanie ,,Sklepy cynamonowe’’ Bruno Schultza. Ta książka wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Osobiście uważam, że jest dużo lepsza niż ,,Sto lat samotności’’, choć zdecydowanie mniej od niej rozreklamowana. Schultz w genialny sposób przeniknął ożywioną i nieożywioną materię świata. U niego prawie nie istniały granice. Pozostanie dla mnie niedoścignionym wzorem. Poza tym Gombrowicz, Kossak- Szczucka, wielcy, rosyjscy mistrzowie pióra, Kafka. Z chęcią przeczytam też coś lżejszego, ale dobrze napisanego. Jak więc widzisz, jestem książko-wszystkożerna może z wyjątkiem Harlequinów i popularnej literatury kobiecej. Nudzą mnie.

Przyznam, że mnie też. Jesteś pisarką. Ciekawi mnie Twoja pierwsza książka. Skąd pomysł?

To była „Tajemnica testamentu’’. Pierwotny tytuł brzmiał ,,Dlaczego gnębisz mnie przygodo?’’. Niestety, zarzucono go. Chciałam opisać wakacje zwykłej, polskiej rodziny, które niespodziewanie zmieniają się w ciąg niezwykłych przygód. Jak w takiej sytuacji poradzi sobie przeciętny człowiek? Stchórzy czy nadstawi po bohatersku pierś, a może będzie musiał zmagać się sam ze sobą?

Mogłabyś przybliżyć jej treść?

Oczywiście. Kasia Rudzikówna trzynastoletnia dziewczynka zmuszona jest spędzać wakacje sama w domu. Wychodzi na podwórko, na którym spotyka małego chłopca z psem i plecakiem . Okazuje się, że przyjechał z innego miasta, lecz opiekunka mająca odebrać go z dworca, nie pojawiła się, Zaczął sam szukać jej mieszkania i zabłądził. Kasia postanawia się nim zaopiekować, dopóki jej ojciec nie wróci z pracy. W międzyczasie księgowy Rudzik – ojciec Kasi - dostaje obiecany urlop. Rozradowany wraca do domu, aby oznajmić córce, że jutro mogą wyjechać  nad morze. Trzeba jednak wpierw odnaleźć opiekunkę Jasia. Niestety, okazuje się to bardzo trudnym zadaniem. Cała trójka wplątuje się w ciąg nieoczekiwanych zdarzeń. Wczasy psychotroniczne, wywoływanie duchów, międzynarodowa mafia, papa Long i najdziwniejszy ślub jakiego kiedykolwiek byli świadkami - to tylko niektóre z ich przygód. A wszystkie te perypetie związane są z zaginionym testamentem Hieronima Stójkowskiego dziadka Zosii, zaginionej opiekunki małego Jasia. Czy ona w końcu odnajdzie się, a może ją porwano? Co w sobie kryje testament, że stał się obiektem, aż tak wielkiego pożądania? Nie będę zdradzać treści, aby nie odbierać przyjemności czytania. Dodam tylko, że całość okraszona jest sporą dawką humoru.

A teraz pracujesz nad..?

Zmieniłam klimaty, choć nie porzuciłam awanturniczo- humorystyczne zabarwienie moich książek. Następna powieść rozgrywa się w dawnej zbójeckiej twierdzy czyli w zamku Kuźmicz. Pojawia się w niej także postać Rudzika, choć nie gra on pierwszoplanowej roli, tak jak w ,, Tajemnicy Testamentu’’. ,,Zamek- odstąp mnie maro’’ jest pozycją skierowaną raczej dla dorosłego czytelnika. Szczypta gotyckich klimatów, magii, mafii i agentów służb specjalnych. Trochę zaskakująca mieszanka, ale jak zapewniają mnie osoby, które zapoznały się z jej treścią, czyta się jednym tchem. Tu głównym bohaterem jest Vergili, światowej sławy gwiazdor rocka, przeżywający kryzys wieku średniego. W pogoni za wieczną młodością wpada w sidła Alex, hermafrodyta, w którym raz przeważają żeńskie raz męskie cechy osobowości. Chce on powtórzyć obrzęd hrabiego Dagerta, dawnego właściciela Kuźmicza, który znikł w tajemniczych okolicznościach, być może został porwany przez diabły do piekła. Tak twierdzi miejscowa ludność. Jest także wątek miłosny, a nawet dwa. W jednym z nich opisuję toksyczną, niebezpieczną miłość, która poddana manipulacji wiedzie wprost do tragedii. Więcej szczegółów nie mogę zdradzić. Zapewniam jednak, iż czytelnik nie będzie się nudzić.

Muszę przyznać, że i mnie trudno było się oderwać od maszynopisu! Skąd wzięłaś postacie, np. Rajmunda? Jeśli chodzi o niego, czuję pewien niedosyt. Czy pojawi on się w następnych częściach?

Oczywiście. To jeden z moich ulubionych bohaterów. Twardy typ, na pozór cynik, obojętny, oddany służbie. Ale nie do końca. Skąd go wzięłam? Powiem krótko. Z życia.

Piszesz już drugą książkę o Kuźmiczu...

Kuźmicz jest magicznym miejscem, ściągającym  jak magnes najrozmaitsze typy osobowości, W drugiej części będzie jeszcze bardziej mroczno, magicznie i awanturniczo. Rene wraca do twierdzy, aby wziąć w niej ślub. Wybranką jego serca jest tajemnicza Roksana wywodząca się z dawnej ludności Półwyspu  Arabskiego jeszcze tej, która zamieszkiwała go przed inwazją arabską w VI wieku.  Ukrywa ona przed Vergilim dużo, różnych spraw, choć zakochany gwiazdor wierzy jej bez zastrzeżeń. Ale na razie nie zdradzę dalszych szczegółów. Są też prześmieszni poszukiwacze złota nieżyjącego już włamywacza Oskara, bibliotekarz, dawny kasiarz i jego bratanek, bezrobotny absolwent Wydziału Filozoficzno-Historycznego. Pojawia się zawodowy morderca,  wraca piękna Marina u boku narzeczonego milionera. Jak to u mnie, mozaika różnych klimatów, postaci i nastrojów.

Chciałabym za jakiś czas wrócić do rozmowy o Kuźmiczu, ale i o "Tajemnicy testamentu". Opublikował ją Zysk i S-ka a to gwarancja dobrze napisanego tekstu i ciekawej historii. Chciałabym również porozmawiać o tym jak pracujesz nad książką. Zgodzisz się na kontynuowanie rozmowy?

Oczywiście. Z przyjemnością porozmawiam.



CDN

sobota, 2 kwietnia 2016

Dogville - recenzja

"Dogville" w Teatrze Nowym im. K. Dejmka w Łodzi. Dobry spektakl, mocne sceny, równie mocne wrażenia i masa refleksji. Udana adaptacja "Dogville" Larsa von Triera. Właśnie wróciłam z pokazu przedpremierowego, który odbył się w ramach akcji "Dotknij Teatru 2016". - To było pierwsze wrażenie, jeszcze nie do końca ogarnięte i nazwane.

Historia "Dogville" to opowieść o relacji jednostki i grupy, o poczuciu bezpieczeństwa i władzy, o kobietach i mężczyznach, o dobru i złu. Skonfrontowanie losów Grace ze współczesnymi tendencjami do odrzucania obcości, do wykorzystywania tych, którzy potrzebują czy oczekują wsparcia jest tu uniwersalnym spojrzeniem na współczesność - uniwersalnym i niezależnym od kultury, typu grupy czy opcji politycznej. Jest spojrzeniem uniwersalnym tak bardzo, że analogie i przykłady odnajdujemy w mediach, w pracy, w szkole, w rodzinie. W każdym kraju, mieście, wsi, u siebie i u innych. 

Na spektakl wybrałam się całkowicie nieprzygotowana. Niby coś wiedziałam o sztuce, niby znałam filmy Larsa von Triera ("Przełamując fale", "Tańcząc w ciemnościach"), ale zignorowałam ekranizację "Dogville" i nie doczytałam, że spektakl jest przeznaczony dla widzów dorosłych (na szczęście od dłuższego już czasu jestem dorosła). Odważnie spakowaliśmy się wraz ze znajomymi do auta i ruszyliśmy do teatru.


projekt – Sławomir Kosmynka


Spodziewałam się dobrze skonstruowanej fabuły, wyrazistych psychologicznie postaci, ważkich problemów, aluzji i metafor - bo tak postrzegam twórczość von Triera. Tym bardziej, że "Dogville" to sztuka teatralna, nie zaś powieść, nowela, czy opowiadanie. Autor od początku narzucił pewną konwencję a i scena teatralna ma swoje ograniczenia (jakże piękne, jakże pobudzające myślenie "nie-wprost"!). Prawdziwa uczta.







Nie zawiodłam się. Z minuty na minutę rosło napięcie, poczucie niesprawiedliwości, zaskoczenie, aż do niezwykle dynamicznego i niespodziewanego zakończenia. Adaptacja Teatru Nowego okazała się wyjątkowo udana. Było wszystko, co u Larsa von Triera jest najlepsze. Oszczędna scenografia pozwalała skupić się na tekście i aktorach, na tym, co i jak chcą widzowi przekazać. Oprawa muzyczna podkreślała atmosferę, wzmacniała zdecydowanie efekt wywołany wypowiedzianą przez aktora frazą i obserwowane działania.

Aktorzy właściwie przez pełne dwie godziny nie schodzili ze sceny a nawet więcej - scena była także na widowni, Bo to miasto, Dogville, było na widowni - odebrałam to jako pewnego rodzaju symboliczny przekaz: to my tworzymy takie miasta i żyjemy w nich. Dogville może być wszędzie, także w nas samych. Ale ta refleksja pojawia się później, w zaciszu domowym, przy kawie. 

Obserwując metamorfozę Grace, można zastanawiać się nad tym, na ile opłaca się być dobrym, czy dobro ma wystarczająco wielką siłę, by zwalczyć zło, ile warto poświęcić dla własnych idei i czy to w ogóle ma sens? Grace ucieka od swojego ojca - gangstera i trafia do miasteczka, w którym mieszka niewielka, zintegrowana społeczność, dobrze znających się ludzi. W obliczu zagrożenia (wszak Grace jest poszukiwana) przyjmują ją do siebie i pozornie wszyscy są zadowoleni - w Dogville nadal żyje się powoli, spokojnie, Grace odnajduje swoje miejsce. Sytuacja zmienia się, kiedy dziewczynę zaczyna poszukiwać poza ojcem-gangsterem także policja, sugerując, że jest niebezpieczna. To impuls, który wyzwala drzemiące w mieszkańcach Dogville emocje - zaczynają oni wykorzystywać Grace zwiększając jej liczbę obowiązków, zmniejszając zarobki, wykorzystując seksualnie (sceny gwałtu), emocjonalnie i fizycznie. Z dziewczyny charakteryzującej się naiwną dobrocią zmienia się stopniowo w kobietę bezwzględną, wykorzystującą na koniec posiadaną władzę dla wzięcia odwetu. Nieodrodna córka swojego ojca wróciła. Smutna to konstatacja.


Monika Buchowiec, Michał Bieliński, fot. Magda Hueckel

W moim odczuciu aktorzy spełnili swoje zadanie w dwójnasób: umiejętnie opowiedzieli nam historię miasta Dogville i jednocześnie pozwolili się zapamiętać jako postaci sceniczne. Brawurowo swoją rolę odegrał sceniczny Ben, Zaprawdę powiadam, chętnie obejrzałabym go także w innej roli, nawet w takiej, w której miałby już nie rozrzucać trocin wokół siebie ;) Monika Buchowiec, świetnie pasowała do roli Grace (choć czułam pewien niedosyt), śliczna, dobra, aż za dobra, aż zbyt miła, bo może w scenie końcowej niezbyt wiarygodnie odegrała nieodrodną córkę ojca-gangstera. Ale takie są uroki gry na żywo w teatrze - każde przedstawienie może zostać odegrane inaczej, w lepszej czy gorszej dyspozycji, czy z innym zamysłem.

Uważam zresztą, że wszyscy aktorzy porządnie się napracowali dając taki spektakl, praktycznie nie schodząc ze sceny. Reżyser (Marcin Liber) nie poszedł na łatwiznę, akcja była dynamiczna, ale zrównoważona. Świetnie rozegrał sztukę w jej warstwie symbolicznej posługując się symbolami narodowymi (laleczki, stroje ludowe, nawet jabłka można teraz odczytywać z perspektywy narodowej). Nie było zmiłuj się, nagość była naga, ból był bólem, strach - strachem, miłość - oszustwem. I dobrze, że sceny przemocy fizycznej zostały odegrane pomysłowo, bezpruderyjnie i odważnie - zachowując jednakże przy tym szacunek dla widza - bez nich spektakl wiele by stracił. To dzięki nim widz mógł poczuć wagę tego, co dzieje się na scenie, wagę tego, o czym aktorzy starają się opowiedzieć. To było prawdziwie mocne uderzenia, tak jakby artyści krzyczeli, że to wszystko dzieje się naprawdę obok nas tylko tego nie dostrzegamy, bo zazwyczaj wstydliwie odwracamy głowy.

Nie udawajmy, że tego nie widzimy. To się dzieje naprawdę.



Zdjęcia pochodzą ze strony internetowej Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi



XXVII Łódzkie Spotkania Baletowe - zapowiedź wydarzenia

  Już za kilka dni, bo 26 kwietnia rozpoczynają się Łódzkie Spotkania Baletowe. Tym razem publiczność będzie mogła obejrzeć sześć choreograf...