sobota, 30 grudnia 2023

Fredro u Jaracza, czyli baba to baba a chłop to chłop

 

Dobrą komedię trzeba umieć zrobić. I to nie taką z gagami na wprost, bo to wtedy nie jest komedia a dramat, ale taką, która ukradkiem parodiuje rzeczywistość w jakiej żyjemy i nas samych. Jednak, żeby taką komedię zrobić, trzeba być doskonałym obserwatorem rzeczywistości, mieć dystans do samego siebie i być uczciwym wobec widza. W takiej komedii śmieszy nas sytuacja a nie taki czy inny, mniej lub bardziej wulgarny gag. I rzecz ta udała się Grzegorzowi Kempinky’emu, który w Teatrze Jaracza w Łodzi wyreżyserował komedię Aleksandra Fredry.



Akcja komedii „Gwałtu, co się dzieje!” rozgrywa się w Osieku - ot, w takiej sobie mieścinie, która równie dobrze mogłaby być całkiem sporym miastem i opowiada historię kobiet, które korzystając ze zniewieścienia swoich mężów, przejmują rządy. Jeżeli ktoś sądziłby, że kobiety rządzą mądrze i lekką ręką, to mógłby się zdziwić. Są nieobliczalne i nieudolne w tym, co robią. Z jednej strony domagają się posłuszeństwa i poważnego traktowania, z drugiej strony są kapryśne i niechętnie biorą na siebie odpowiedzialność za społeczność, którą rządzą. Wieść o napadzie Tatarów przywraca władzę mężczyznom i dawny porządek. No bo jakże tu walczyć z Tatarami?

Fot. Marcin Nowak



W sztuce pojawia się wiele komicznych sytuacji, momentami nawet rubasznych. Na scenie widzimy karykatury różnych ludzkich charakterów: są lizusy i donosiciele, są tchórze i konformiści, są egocentrycy, karierowicze, zarozumialcy, cwaniaki, żarłoki, taktycy – niezależnie od płci. Cała plejada postaci, w których można odnaleźć choć w części samego siebie. Ciekawa jednak jestem, ile osób z widowni wyszła po spektaklu z refleksją? Bo zabawa zabawą, ale jednak smutna jest myśl, że na tę bezsensowną - jak się okazuje – walkę płci tracimy tyle czasu i energii budując ideologie, które nie sprawiają, że świat staje się lepszy, ośmieszamy się przy tym i lżymy ludzką godność.


Fot. Marcin Nowak



Spektakl bardzo mi się podobał. Był doskonale zagrany, również pozytywnie odebrałam oszczędną, dobrze przemyślaną scenografię. Te aspekty plastycznie świetnie skomponowały się z ruchem scenicznym i ciekawymi, barwnymi kostiumami panów. Generalnie ta konwencja „na ludowo” doskonale uzasadniła rubaszności pojawiające się w spektaklu i zuniwersalizowała poniekąd miejsce akcji: niby to wieś, niby miasto, niby przeszłość a teraźniejszość, itd. Wszystkie elementy dramaturgiczne były spójne i dopełniające się. Akcja toczyła się wartko, nie było ani grama nudy, publiczność zresztą reagowała żywiołowo i po prostu dobrze się bawiła a o to przede wszystkim w komediach chodzi.


Fot. Marcin Nowak



Bardzo mnie cieszy i to, że reżyser nie wpisał się w nurt widoczny ostatnio w realizacjach teatralnych, polegający na odwracaniu (reinterpretowaniu) znaczeń zawartych w utworach dramatycznych. Mógł przecież obśmiać jedną płeć albo zmienić zakończenie sztuki, czy zrobić jeszcze coś innego, na co ważą się reżyserzy chcący szokować (a cóż im więcej pozostaje?) i mieć kolejny spektakl z głowy. Tymczasem powstała komiczna, ciekawa realizacja, trochę rubaszna, trochę refleksyjna i przede wszystkim szczera wobec widza. Polecam na karnawał.



***

„Gwałtu, co się dzieje!”
- Aleksander Fredro

Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi
Premiera 9 grudnia 2023 r., Duża Scena



REALIZATORZY
reżyseria, adaptacja, opracowanie muzyczne
Grzegorz KEMPINSKY
scenografia i kostiumy Barbara WOŁOSIUK
asystent reżysera Matylda PASZCZENKO
inspicjentka, suflerka Hanna SIEWIŃSKA
reżyseria światła Łukasz SCHWIPERICH
ruch sceniczny Tomasz DAJEWSKI

OBSADA
Agata Monika BADOWSKA
Kasia Sara LITYŃSKA (gościnnie)
Doręba Szymon NYGARD (gościnnie)
Błażej Radosław OSYPIUK
Urszula Matylda PASZCZENKO
Makary Szymon RZĄCA (gościnnie)
Barbara Iwona DRÓŻDŻ
Kasper Łukasz STAWOWCZYK
Tobiasz Bogusław SUSZKA
Grzegotka Paweł TUCHOLSKI (gościnnie)




niedziela, 26 listopada 2023

Zachwycający upadek człowieka, czyli słów kilka po premierze "Raju utraconego" w TWŁ

 


„Raj utracony”  w reż. Michała Znanieckiego w Teatrze Wielkim w Łodzi to jedna z najciekawszych propozycji teatralnych wśród tych, które w ostatnich czasach instytucja ta zaproponowała łódzkiej publiczności. Zaprezentowany poziom wykonawczy i artystyczny realizacji może zadowolić najwybredniejszego widza.


„Raj utracony” Krzysztofa Pendereckiego to opera w dwóch aktach z angielskim librettem Christophera Fry'a, które zostało oparte na poemacie epickim Johna Miltona z 1667 roku pod tym samym tytułem. Sam kompozytor określił  swoje  dzieło jako sacra rappresentazione, ale przyjęło się mówić o tym utworze jako o operze właśnie. Utwór pisał na zamówienie z okazji obchodów 200. lecia Stanów Zjednoczonych w 1976 roku. Został on jednak ukończony z dużym opóźnieniem, bowiem prawykonanie dzieła, które miało miejsce w Lyric Opera w Chicago, odbyło się dopiero 29 listopada 1978 r.


Fot. J. Miklaszewska

Treścią libretta są losy Adama i Ewy poprzedzające ich wygnanie z Raju. Pierwszy akt rozpoczyna się sceną, w której Adam i Ewa rozpaczają po opuszczeniu Raju a poeta John Milton – ta postać została wprowadzona przez librecistę - opowiada o upadku Szatana po przegraniu walki z Bogiem i o chęci dokonania zemsty na Człowieku. Szatan korzysta z nadarzającej się okazji i kiedy samotnemu Adamowi Bóg zsyła Ewę, ten opowiada jej we śnie o zakazanych owocach, wkrada się do Raju pod postacią węża i oczywiście udaje mu się kobietę skusić.

W drugim akcie Milton wyjaśnia, że Szatan powiedział Ewie we śnie, że jabłko z drzewa wiadomości złego i dobrego sprawi, że Człowiek będzie równy Bogu. To kusząca perspektywa, prawda? Ewa zatem namawia Adama na skosztowanie owocu. Konsekwencją tego czynu jest gniew Boga. Kiedy bowiem dowiaduje się o tym, co się stało, skazuje Człowieka i wszystkich jego potomków na śmierć. W obronie Człowieka staje jednak Chrystus ofiarowując w zamian siebie. Ostatecznie Bóg skazuje Adama i Ewę na wygnanie z Raju a Szatan i jego armia zmieniają się w węże pełzające po ziemi. Archanioł Michał, który ma za zadanie wyprowadzić ludzi z Raju, roztacza przed Adamem wizję przyszłości zdominowaną przez Grzech i Śmierć. Jednak równocześnie zapewnia go o sprawiedliwości Bożej a chóry anielskie polecają opuszczających Raj Adama i Ewę Boskiej Opatrzności.


Fot. J. Miklaszewska

Realizatorzy TWŁ bardzo skrupulatnie przygotowali się do premiery dzieła, które postanowili zagrać bez skrótów. To imponująca decyzja, bo nie dość na tym, że dzieło Pendereckiego jest niełatwe do wykonania i niełatwe do słuchania, ale jest także długie. Utrzymanie widzów w fotelach, którzy przez trzy i pół godziny nie okazują ani odrobiny znudzenia!.. O, to niekiedy bywa niemożliwe! A że ta sztuka realizatorom się jednak udała, to jedynie może świadczyć o mistrzostwie kompozytora, o nieprzeciętnej reżyserii i przede wszystkim o doskonale wykonanej pracy występujących na scenie artystów.

I powiem szczerze, że siedząc na widowni sama nie wiedziałam na czym bardziej skupić uwagę: na oglądaniu spektaklu czy na jego słuchaniu. Jedno i drugie było niesamowicie wciągające. Na scenie rozgrywał się prawdziwie mityczny dramat, ale słuchanie tego, jak „Raj utracony” wybrzmiewa było dla mnie chyba znacznie większym przeżyciem. Jakiekolwiek nagranie, płyta nie zastąpi takiego doświadczenia. Wszystkie dźwięki, barwy, emocje ze sobą idealnie współgrały i jakby... tatuowały wrażliwość.


Fot. J. Miklaszewska

Szczególnie poruszające były wejścia Adama i Ewy, zarówno te wokalne (Mariusz Godlewski i Joanna Freszel) jak i baletowe (Giuseppe Stancanelli, Isotta Sellari). Chyba nie można było na dany moment dobrać lepszej obsady. Świetna była też Agnieszka Makówka jako Grzech. Jej głos doskonale skomponował się z głosem Śmierci, czyli Jana Jakuba Monowida. Może na początku miałam chwilę wątpliwości, ale dałam się przekonać – razem zabrzmieli świetnie. Świetne wejścia miał balet, ale mnie to już nie zaskakuje, ten zespół po prostu dobrze tańczy. Poza tym dostali do zatańczenia doskonałą choreografię - szczególnie duety Adama i Ewy były rewelacyjne. Było perfekcyjnie i emocjonalnie. Nawet, jeżeli coś tam się zadziało, to dla widza było to całkowicie niewidoczne. Brawo. Osadzenie mitu w takim współczesnym myśleniu o początku grzechu i jego konsekwencjach chyba też było trafną decyzją reżysera i dobrym zabiegiem artystycznym. Człowiek umyślił sobie stworzyć Raj na ziemi a tymczasem sam sobie gotuje na niej Piekło, prawda? Jakie to dziś oczywiste i niedostrzegalne.


Fot. J. Miklaszewska

Jeżeli chodzi o stronę plastyczną inscenizacji to wydaje mi się, że była trochę zanadto rozbudowana. Obiektywnie patrząc sama w sobie była dziełem. Szczególnie kostiumy. Każdy z nich pojedynczo można byłoby postrzegać jako samoistne dzieło sztuki. Były- no i są przecież – niesamowite i przykuwające uwagę, ale… Trochę było w tym wszystkim zamętu, nadmiaru interpretacji, chwilami odnosiłam wrażenie, że i żartu (podświetlany wąż i rogi łosia - ? - na głowach Aniołów). Z jednej strony dopełniały libretto, z drugiej – całkiem skutecznie odwracały uwagę od strony muzycznej spektaklu. Ale do zaakceptowania. Wyrażę tu przy okazji podziw dla teatralnych rzemieślników, którzy potrafili te pomysły urzeczywistnić.

 

Fot. J. Miklaszewska

Podsumowując mogę rzec, że spokojnie łódzką realizację „Raju utraconego” można obejrzeć jeszcze raz a nawet dwa razy. Wysłuchać w tym wydaniu natomiast można wielokrotnie i bez znudzenia. Zatem dziękując za przeżycia, biję głośnie brawo, brawo, bis.

 

 

 

***

„Raj utracony”
- Krzysztof Penderecki

Teatr Wielki w Łodzi
Premiera: 24.11.2023



Realizatorzy:


kierownictwo muzyczne: Rafał Janiak
reżyseria: Michal Znaniecki
scenografia: Luigi Scoglio
kostiumy: Małgorzata Słoniowska
choreografia: Grzegorz Pańtak

projekcje multimedialne: Karolina Jacewicz, Witold Pietrucha
reżyseria świateł: Dawid Karolak
asystenci dyrygenta: Marta Kosielska, Marcin Mirowski
współpraca: Michał Kocimski
przygotowanie Chóru: Rafał Wiecha
przygotowanie Chóru Dziecięcego: Maciej Salski
asystenci reżysera: Adam Grabarczyk, Waldemar Stańczuk

konsultant językowy: Nikhil Goyal

inspicjentki: Karolina Filus, Ewa Gąsiewska


Obsada:

Milton/Głos Boga: Andrzej Pieczyński
Adam: Mariusz Godlewski
Ewa: Joanna Freszel
Satan: Bartlomiej Misiuda
Belzebub: Emil Ławecki
Moloch: Rafał Pikała
Belial: Zbigniew Malak
Chrystus: Wołodymir Pankiv
Mammon: Łukasz Motkowicz
Grzech: Agnieszka Makówka
Śmierć: Jan Jakub Monowid
Ithuriel: Bernadetta Grabias - mezzosopran
Zephon: Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska
Gabriel: Paweł Skałuba
Michael: Aleksander Kunach
Raphael: Michał Sławecki
solo tenorowe: Artur Mleko
tancerze solo: Adam - Giuseppe Stancanelli, Ewa - Isotta Sellari
Dyrygent: Rafał Janiak
Chór, Chór Dziecięco-Młodzieżowy, Balet, Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi

poniedziałek, 2 października 2023

Bez znieczulenia - recenzja

 

Najnowsza premiera w Teatrze Jaracza w Łodzi to - dosłownie - operacja na otwartym sercu. Bez skrupułów i kompromisów realizatorzy spektaklu po mistrzowsku rozkładają publiczność na łopatki. Nie tak łatwo po takim bezpardonowo emocjonalnym ciosie jest podnieść się i tak po prostu, zwyczajnie, wrócić do domu i codzienności. "Efigenia ze Splott" w reż. Filipa Gieldona zostaje bowiem w pamięci na długo. Na bardzo długo.  


Kimże zatem jest tytułowa Efigenia? To młoda kobieta utrzymująca się z zasiłku i nadużywająca alkoholu. Strach przed samotnością i ogromną potrzebę miłości, rekompensuje sobie nienawiścią do ludzi. Agresywna, gwałtowna, omijana, pragnie miłości i  na chwilę udaje jej się ją poczuć. Owa miłość – jakże ulotna! – nie przynosi jednak dziewczynie szczęścia i zanim pojawi się na dobre, traci ją w dość dramatycznych okolicznościach, budzących poczucie krzywdy i skrajnej niesprawiedliwości. Tragedia jednak zmienia Ifigenię, ale czy odmienia jej życie na lepsze? W sumie chyba nie, po prostu staje się ... dojrzalsza?..


Fot. Krzysztof Bieliński

Niczego w tej realizacji nie zmieniłabym. Jest świetna scenografia i światła. Jest też doskonała muzyka, która idealnie dopełnienia toczącą się opowieść. I co najważniejsze, warsztat występującej i niezwykle utalentowanej Agnieszki Skrzypczak jest bez zarzutu. Powiem nawet więcej, aktorka dokonuje na oczach publiczności wiwisekcji. Takiej dawki emocji bez znieczulenia trudno w którymś z łódzkich teatrów zobaczyć. To pierwszorzędna kreacja i świetny monodram!

Trudno też nie bić braw reżyserowi, Filipowi Gieldonowi, którego konsekwencja i wrażliwość pozwoliły aktorce stać się Ifigenią a publiczności odwrócić podszewką na wierzch ciepłe płaszcze komfortu. Tak właśnie. Patrzymy przychylnie na innych (przecież nie gorszych) wtedy, kiedy jest to wygodne, kiedy możemy poczuć się lepsi. Ale gdy chodzi o nas, o nasz komfort i poczucie bezpieczeństwa to ci inni (no, nadal przecież nie gorsi) przestają się liczyć. Czy słusznie? Hm... Może to zmienić? O, naiwna Ifigenio, to nie jest takie proste jak sądzisz.


Fot. Krzysztof Bieliński

No dobrze. Teatr Jaracza niniejszym wzbogacił się o doskonały punkt programu artystycznego. To naprawdę kawał dobrej roboty: niesamowicie trudny temat, świetny warsztat Agnieszki Skrzypczak i konsekwencja reżysera sprawiły, że z minuty na minutę było coraz trudniej, mocniej, poważniej. No i cóż... Taki ładunek emocji - tylko dla dorosłych.


Fot. Krzysztof Bieliński

Brawo.

***


Ifigenia ze Splott

- Gary Owen

Teatr  im. Stefana Jaracza w Łodzi

Prapremiera polska zaplanowana jest na Małej Scenie 23 września 2023 r.
Pokazy przedpremierowe 21 | 22 września 2023 r.

 

autor Gary OWEN
reżyseria, tłumaczenie, opracowanie muzyczne Filip GIELDON
scenografia, kostiumy Adrianna GOŁĘBIEWSKA
reżyseria światła Piotr ŻURAWSKI
inspicjent, sufler Marta BARASZKIEWICZ


O B S A D A
monodram w wykonaniu
Agnieszki Skrzypczak



wtorek, 19 września 2023

Podróż bohaterów. "Czar(cie) gry" z łódzkiego Arlekina - recenzja

 

Pierwsza premiera sezonu to duże wydarzenie i dla teatru, i dla... recenzenta. I oby była to udana premiera, bo  - co tu ukrywać - mile spędzony wieczór sprawia, że przyjaźniej odbiera się kolejne propozycje teatralne. Dobrze zatem, że na początek sezonu wybrałam się do łódzkiego Arlekina na CZAR(CIE) GRY w reż. Roksany Miner, bo było ciekawie i świeżo. No a mile spędzony wieczór...

W propozycji Arlekina spodobało mi się kilka rzeczy. Po pierwsze to, że spektakl powstał na motywach polskich podań i legend, ale również tych związanych bezpośrednio z Łodzią. I tak mamy tu nawiązania do "Diabelskiej gry", do "Legendy Janusza, czyli skąd pochodzi nazwa miasta Łódź",  "O śpiących rycerzach w Tatrach", "O Wandzie, co nie chciała Niemca" i do kilku innych. Motywem centralnym jest jednak "Diabelska gra", w której bohater rywalizuje z diabłem o swoją duszę. Wielbiciele horrorów na pewno zwrócą też uwagę na nawiązanie do powieści Chrisa van Allsburga pt. „Jumanji” i filmu o tym samym tytule w reż. J. Johnstona  a wyprodukowanego w 1995 roku. Pomimo bogactwa motywów i wątków, powstała bardzo spójna i na wskroś współczesna opowieść o problemach, z jakimi borykają się współczesne dzieci, o ich samotności w świecie pełnym innych ludzi, kiedy ratunkiem może być już tylko ucieczka w świat fantazji. 


Fot. HAWA

Spodobała mi się również fabuła. Dziesięcioletni Gniewomir, przeprowadza się z rodzicami do innego miasta i rozpoczyna naukę w szkole, w której nikogo nie zna. Z powodu swojego nietypowego imienia z nikim nie rozmawia i musi mierzyć się głównie ze złośliwymi żartami kolegów. Gniewko niczego tak bardzo nie pragnie jak uciec z nielubianego miasta i cofnąć czas do tego sprzed przeprowadzki. Pewnie dla wielu brzmi to znajomo.  Na szczęście w nowej szkole  trafia na nietypową Pedagożkę, która jemu oraz drugiej bohaterce, Kasi, zleca pewne zadanie - Gniewko i Kasia mają wymyślić grę planszową. Czy to udaje im się? No cóż, osiągają znacznie więcej! 


Fot. HAWA


Oczywiście, nie będę czepiać się pracy aktorów, bo jak zwykle zaprezentowali wysoki poziom warsztatu. I to też, oczywiście, bardzo mi się podoba. Ale zwróciłam szczególną uwagę na Macieja Piotrowskiego grającego Janusza - jak zwykle świetnie. Doskonała była Katarzyna Stanisz jako Diabli. Oj, wyszedł na chwilę z tego filuternego Diabełka prawdziwy Demon! Przy okazji brawo dla reżysera, oświetleniowca i dźwiękowca! Udany debiut miał Piotr Regdos (Nieśpiący Rycerz), ale i Jan Stasiczak świetnie zagrał Gniewomira. Doskonali byli i pozostali aktorzy - właściwie powinnam w tym momencie wymienić pełną obsadę spektaklu.


Fot. HAWA


Idźmy dalej. Niezła była scenografia, w której centralnym punktem uczyniono górę. I właściwie także przypadła mi do gustu, bo zaproponowane rozwiązania miały sens. Ciekawie zostały zaprojektowane również kostiumy. Zdecydowanie wzmacniały dynamikę poszczególnych scen, dając wrażenie dodatkowego ruchu i świetnie komponowały się z koncepcją odrealnienia rzeczywistości. Podobała mi się, czemu już chyba dałam wyraz, reżyseria świateł i muzyka. To wszystko plus wykorzystanie możliwości technicznych sceny teatru (zapadnie, ruchome chodniki) sprawiło, że publiczność mogła obejrzeć dynamicznie opowiedzianą i niemal symboliczną podróż dwójki bohaterów. Oboje, czyli Gniewko i Kasia, przechodzą istotną przemianę, stając się bardziej otwartymi, dojrzalszymi, bogatszymi o niecodzienne doświadczenia i... przyjaźń. 


Fot. HAWA


Podsumowując: „Czar(cie) gry” to spektakl bardzo porządnie zrealizowany i zagrany - jak to w Arlekinie. Realizacja co prawda jest dość długa, ale dynamika akcji sprawia, że czas mija niepostrzeżenie. No i "Czar(cie) gry" są świetnym pretekstem do zapoznania się z tekstami, które zainspirowały twórców spektaklu. A poznawanie legend można zacząć na przykład od rozwiązania krzyżówki z programu zredagowanego przez Ewę Kwiecińską- Kotwasińską. 

No cóż... Dodam jeszcze tylko tyle, że warto wpisać "Czar(cie) gry" do swojego terminarza, niezależnie od tego, co nam napisano w metryce urodzenia.


***

CZAR(CIE) GRY

Teatr Lalek Arlekin im. Ryla w Łodzi

PRAPREMIERA – 16 i 17 września 2023 r. godz. 17.00 – Duża Scena


REALIZATORZY:

Tekst sztuki: Anna Andraka

Reżyseria: Roksana Miner

Scenografia: Agata Stanula

Muzyka: Grzegorz Mazoń

Reżyseria światła: Maciej Iwańczyk

Asystentka reżysera: Agata Butwiłowska

OBSADA:

Gniewko - Jan Stasiczak (gościnnie)
Kasia - Agata Butwiłowska
Diabli - Katarzyna Stanisz
Pedagożka/Baba Jaga/Czarny Kruk/Chór Gór - Emilia Dryja
Smutek/Biały Kruk/Głos Wandy/Czarny Kruk/Chór Gór - Klaudia Kalinowska
Janusz/Karczmarz/Czarny Kruk/Chór Gór - Maciej Piotrowski
Nieśpiący Rycerz/Dworzanin/Czarny Kruk/Chór Gór - Piotr Regdos


Premiera odbyła się w ramach Festiwalu Łódź Czterech Kultur.




niedziela, 18 czerwca 2023

Jak za dużo to niezdrowo. Premiera „Fausta” Charlesa Gounoda w Teatrze Wielkim w Łodzi - recenzja

 


W sobotę, 17 czerwca, w Teatrze Wielkim w Łodzi odbyła się pierwsza premiera „Fausta” Charlesa Gounoda w reż. E. Rucińskiej. Spektakl uratowała niezawodna orkiestra Teatru Wielkiego i maestro Rafał Janiak, bo to oni zbudowali faustowski świat odmalowując nastroje, miejsca i postaci. Właściwie tę realizację można było „oglądać” z zamkniętymi oczami. Powiem więcej – tak trzeba było zrobić. No bo i na co patrzeć?



Wróć. Można było patrzeć. Na przykład na kompilację pomysłów reżyserskich, które odnajdziemy w innych bardziej i mniej znanych „faustowskich” realizacjach, chociażby w tej wystawianej w Operze Paryskiej w 1975. Tam też mamy obrotową scenę i biegi po różnych, piętrowych konstrukcjach, są tam nawet balony. Trochę Francji w Polsce, ale czego tu się czepiać? Światowe pomysły (sarkazm). W paryskim „Fauście” płonęło piekło, więc w łódzkim też musiało coś spłonąć. Chociażby tak symbolicznie. I spłonęło drzewo. I mogłoby być ciekawie, bo scena miała potencjał. Mogła rzeczywiście wywołać efekt wow i zostać pozytywnie zapamiętana - gdyby została inaczej zainscenizowana, bo akcja palenia okazała się zwyczajnie mdła. Jak wszystko, co wyrasta z niedojrzałości. Można też było popatrzeć na kolaż pomysłów scenograficznych, które wprowadzały niepotrzebny zamęt i sensownie to wyglądało jedynie w pierwszej scenie. Plus brunatne sztandary i chyba masońskie (?) znaki obok krzyża. W każdym razie znowu widoczne były wyraźnie nawiązania do inscenizacji paryskiej, ale jakby wyrastające z nagłówków współczesnych gazet (brukowców?).


Fot. J. Miklaszewska


Można też było popatrzeć na rozpaczliwe wysiłki solistów i chóru, którzy próbowali sprostać zadaniom aktorskim, jakie przed nimi postawiono. Ale aktor gra tak, jak reżyser każe, więc nie czepiam się tego miotania po scenie – to nie ich wina, że tak musieli. Wyglądało to dość smutno i śmiesznie. Z drugiej jednakże strony z dużą przykrością patrzyłam na pracę baletu. Nie miał szczęścia w tym sezonie, oj, nie miał… Choreografia, którą wykonywał przywiodła mi na myśl „Casanovę” . Przepraszam, wiem, obiecałam, że już tego spektaklu nie będę wspominać, ale nie sądziłam, że może być gorzej. Czy w ogóle przy „Fauście” pracował jakiś choreograf? Ruch sceniczny też był koszmarny a już zombies dance przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. A przy okazji - tancerze TWŁ są przygotowani do wykonywania najtrudniejszych zadań baletowych, zatem czy naprawdę trzeba marnować ich potencjał ograniczając występy zespołu baletowego do kilku spektakli baletowych w sezonie, kiepskiej premiery i statystowania w innej, równie nieciekawej? Oni jeszcze będą tańczyć?



Fot. J. Miklaszewska



Soliści tego wieczoru niestety nie porwali i gdyby nie mieli mądrego wsparcia orkiestry i Rafała Janiaka w ogóle zniknęliby ze sceny. Dobry występ miał Łukasz Motkowicz. Na tle innych - nawet bardzo dobry. Jako jedyny wykreował postać a nie tylko zaśpiewał. Było w tym wykonaniu wiele barw i emocji. Reszta wypadła płasko i mało wiarygodnie. Może i poprawnie, ale jednak… Agnieszka Makówka starała się jak mogła, biegała, skakała, obijała się o innych artystów, ale bez przykrej dla ucha zadyszki zaśpiewała przypisaną jej partię bardzo ładnie. Była też niezła aktorsko. Miałam też wrażenie, że dobrze bawiła się w swojej roli Bernadetta Grabias. Patrycja Krzeszowska jako Małgorzata wypadła płasko, bez wzruszeń a przy słuchaniu jej roli powinno się płakać jak przy Tosce. No i szkoda, że najwyższe dźwięki przechodziły w przykry pisk. Przeciętnie wypadł także Nazarii Kahala. Generalnie głosy solistów ginęły w otwartej przestrzeni sceny, ale to w sumie też nie całkiem ich wina. No i baryton zamiast basa? Cóż zatem?..


Fot. J. Miklaszewska


Miałam chyba zbyt duże oczekiwania. Błędnie założyłam, że skoro to „Faust” to z pewnością będzie dobrze, choć trudno wokalnie. A było mocno przeciętnie a momentami nawet źle i nie z powodu poziomu trudności dzieła Gounoda. I wielka szkoda, bo TWŁ potrzebuje dobrego repertuaru. Błędem było zaproszenie do realizacji tego dzieła osób o niezbyt ciekawym doświadczeniu zawodowym a zbyt młodych, by pojąć istotę i sens „Fausta”. Ślizgali się po powierzchni dosyć nieporadnie ozdabiając swoją koncepcję symbolami o spłyconych znaczeniach. Odniosłam też wrażenie, że dla realizatorów był to po prostu fajny projekt a nie sztuka. Zagadżetowali Fausta na śmierć. A może tylko zakpili z publiczności i teatru? Naprawdę, te kilka obcojęzycznych nazw w portfolio tak zachwyciło łódzkich decydentów? Nie będę tego nawet komentować.

Niewątpliwie należy tu docenić ogromną pracę zespołu technicznego. Zachwyca to, że w teatrze drzemie potencjał niezwykły – myślę tu o możliwościach technicznych sceny. Obiektywnie rzecz biorąc, ktoś kto sporadycznie bywa w teatrze poczuje się ogłuszony a może i zafascynowany tym, co zobaczy podczas spektaklu – ach, te obrotowe sceny, te zapadnie!... Ale proszę nie dać się tak po prostu zwieść gadżetom zaserwowanym przez realizatorów.


Fot. J. Miklaszewska


No dobrze. Szczerze mówiąc na powtórkę z rozrywki liczyłabym wyłącznie ze względu na orkiestrę i Janiaka. Może, gdyby pojawili się inni soliści… Kto wie? Jednak sama inscenizacja jest raczej przeciętna i w mojej ocenie odtwórcza. Bo nie to staje się dziełem godnym obejrzenia, co dużo kosztuje. Nie wystarczy tupnąć nóżką, wydać masę pieniędzy, zalać się łzami i powiedzieć, że ja robię sztukę, żeby ta sztuka powstała – to takie niedojrzałe. To nie kwestia ogromnych pieniędzy, ani przesady w zastosowanych środkach, jeżeli brakuje podstawowych umiejętności, jakiegoś szczególnego wyczucia sceny i wrażliwości na piękno.. I dlatego tak się stało, że zamiast sztuki mamy kicz. Niestety kolejny w tym sezonie.


W takim wydaniu polecam „Fausta” do oglądania z zamkniętymi oczami. Posłuchać - zdecydowanie warto.





„Faust”
- Charles Gounod
Teatr Wielki w Łodzi, Premiera 17.06.3023


Realizatorzy:



kierownictwo muzyczne – Rafał Janiak
reżyseria – Ewa Rucińska
dekoracje – Agata Skwarczyńska
kostiumy – Arek Ślesiński
choreografia – Aleksandra Osowicz
reżyseria świateł – Paulina Góral
multimedia – Artur Sienicki
współpraca muzyczna – Michał Kocimski, Marta Kosielska
przygotowanie chóru – Maciej Salski
asystenci reżysera – Adam Grabarczyk, Waldemar Stańczuk
inspicjenci – Andrzej Kowalik, Zbigniew Pawełczyk


Obsada 17 czerwca:


Faust: Nazarii Kachala
Mefistofeles: Wojciech Gierlach
Małgorzata: Patrycja Krzeszowska
Walenty: Łukasz Motkowicz
Wagner: Nikhil Goyal
Siebel: Agnieszka Makówka
Marta Schwerlein: Bernadetta Grabias
Stary Faust: Krzysztof Dyttus

Dyrygent: Rafał Janiak

Chór, Balet, Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi




wtorek, 28 lutego 2023

Bo przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęciach innego człowieka. Teatr maski w łódzkim Arlekinie - recenzja

 

W sobotę 25 lutego o godz. 18 na Dużej Scenie Teatru Lalek Arlekin w Łodzi odbyła się premiera sztuki p.t. „Inna księżniczka Burgunda” w reżyserii Wojciecha Brawera. To propozycja skierowana do widzów mniej lub bardziej dorosłych, tych, którzy cenią klasykę i tych, którzy klasyki dotąd unikali.


Sztuka została oparta na dramacie Witolda Gombrowicza „Iwona księżniczka Burgunda” i choć mogłoby się wydawać, że wystawianie czegoś, co było wystawiane już wielokrotnie mija się z celem – bo cóż nowego można mieć do powiedzenia w temacie – to okazuje się, że można zrealizować spektakl, który będzie produkcją świeżą, niebanalną, pełną podtekstów i treści dodatkowych. No i przy okazji doskonale realizującą i dopełniającą myśl twórczą autora sztuki. Tym razem tak się stało. Wojciech Brawer podszedł do dzieła z dużym wyczuciem odczytując gombrowiczowską „Iwonę…” na nowo i posługując się maską jako narzędziem. W swojej adaptacji zrezygnował z niektórych wątków i postaci, co może i sprawiło mi malutką przykrość, nie mniej jednak całość przekazu, efektownie wzmocnionego użyciem masek, muzyką, choreografią i światłem, miała dużą dawkę ładunku emocjonalnego.




Fot. HAWA



Akcja spektaklu rozgrywała się na królewskim dworze, w otoczeniu Króla, Królowej i dam dworu. Wszyscy nosili maski, które pozwalały ukrywać prawdziwe uczucia i intencje, stając się opakowaniem dla miernej moralności człowieka. Kiedy w toku akcji postacie zdejmowały maski, stawały się takie jak my, z emocjami typowymi dla zwyczajnych ludzi. A kiedy je ponownie zakładały, ich zachowanie stawało się… teatralne, przeistaczały się w wydmuszki. Maska stanowiła jakby piękne opakowanie produktu kiepskiej jakości, czyli człowieka wewnętrznie słabego i pełnego wątpliwości. Aktorzy świetnie te zmiany odegrali. Fasadowość zachowań postaci w maskach silnie kontrastowała z indywidualnymi charakterami poszczególnych bohaterów dramatu.

Koncepcja użycia masek w spektaklu uwypukliła istotny problem. Wszyscy poniekąd jesteśmy aktorami i zakładając maski społeczne, udajemy, że jesteśmy inni niż jesteśmy. To gra. A kiedy pojawia się ktoś, kto sprzeciwia się owej grze, wtedy staje się wyrzutkiem, którego najchętniej wyeliminowalibyśmy z najbliższego otoczenia, bo przypomina nam jacy sami chcielibyśmy. Strach przed odrzuceniem, przed wyróżnieniem się i wyjściem przed pierwszy szereg ma swoje konsekwencje. Zatracamy godność, stajemy się oprawcami, dajemy milczące przyzwolenie na przemoc albo ryzykujemy stawiając na szali własne życie. Jacy zatem wtedy jesteśmy? Kiedy jesteśmy prawdziwi? Czy współczesny człowiek ma odwagę żyć bez maski?


Fot. HAWA


Kiedy na scenie pojawia się Iwona w jasnym, zwiewnym kostiumie wzbudza niepokój dworu. Jest taka inna, taka milcząca, jakby skupiona w aspekcie ducha, nie rozumiejąca a może nawet nie chcąca zrozumieć sensu gry społecznej, w jakiej rodzina królewska i dworzanie biorą udział. Najgorsze jest to, że nie ma maski! I to, że księciu spodobało się życie bez maski. Ta niezależność Iwony intryguje i drażni także króla. To nie mogło skończyć się dobrze.

Wyjątkowo piękną sceną jest ta, w której Iwona zakłada maskę podarowaną jej przez Księcia Filipa a robi to, żeby – być może – obronić się przed atakami dworu i dopasować się do otoczenia. No cóż, taką wybrała strategię przetrwania.. W tym momencie pojawiają się na scenie jej multiplikacje i wraz z nią wykonują niezwykle pięknie skomponowaną i niepokojącą w swoim wyrazie choreografię  Alexandra Azarkevitcha. Ów niepokój wzmocniły świetnie wyreżyserowane światła (Małgorzata Sendke) i muzyka (Piotr Klimek). To jedna z najpiękniejszych scen, jakie mogłam zobaczyć w teatrze w tym sezonie. Coś fantastycznego. Ta scena poza wywołaniem we mnie naprawdę dużego wrażenia estetycznego, przywołała na myśl taką refleksję: to nie skończy się na jednej masce! Jeżeli wejdziesz w taką grę, będziesz musiał mieć ich cały tuzin, aż zapomnisz jak naprawdę wygląda twoja twarz, jaki jesteś ten prawdziwy!


Fot. HAWA


Realizatorom bardzo zgrabnie udało się uchwycić antropologiczny sens maski jako elementu kultury. Maska bowiem nie tylko posłużyła zbudowaniu postaci na scenie, ale też pozwoliła tym postaciom ukryć pod ich materią prawdziwe JA. Maska posłużyła również zaznaczeniu statusu społecznego każdego z bohaterów no i była oznaką bezdyskusyjnego poczucia prestiżu. Stała się także narzędziem zbrodni i… samookaleczenia polegającego na dobrowolnej rezygnacji z dotychczasowych sposobów budowania tożsamości. Maski skonkretyzowały hierarchiczny układ porządku społecznego i w pewnym sensie uosobiły wartości grupy dworzan stając się tym samym podstawą łączącej ich więzi społecznej. Brawo zatem za wykorzystanie wielowymiarowości znaczenia maski w spektaklu i zwrócenie uwagi na zagrożenia wynikające z popadania w niewolę społecznych masek i koturnowych przebrań (brawa dla Mateusza Mirowskiego!), czyli takiego przesadzonego czy nadmiernego stosowania ich w kontaktach międzyludzkich.


Fot. HAWA

Na koniec pochwalę zespół aktorski. Iwona, czyli Joanna Nygard, Król Ignacy – Wojciech Schabowski, Królowa Małgorzata – Adrianna Maliszewska, Książę Filip – Błażej Twarowski (gościnnie), Szambelan – Maciej Piotrowski oraz Iza – Katarzyna Stanisz, okazały się postaciami z krwi i kości. Role były pełnowymiarowe o porządnie rozpracowanych charakterach. Niezależnie od tego, czy główni bohaterowie spektaklu mieli nałożone maski czy nie, udawali pod ich wpływem innych niż byli naprawdę czy może stawali się sobą po zdjęciu maski – mieli konkretnie zarysowane cechy osobowości. Jedni z łatwością zmieniali tożsamość, dla innych powrót do maski był dużym wysiłkiem. W przypadku Filipa sytuacją dla niego niecodzienną wydawało się zdjęcie maski niż jej założenie, co uwypukliły końcowe sceny spektaklu, w których maskę nosił z wyraźną ulgą. Ostatecznie ją odrzuca, ale... zbyt późno. Postacie pierwszoplanowe siłą rzeczy były oczywiście lepiej wyeksponowane, ale wszyscy występujący na scenie aktorzy zaprezentowali się doskonale.

Gombrowicz w „Ferdydurke” napisał wprost, że nie ma ucieczki przed gębą, jak tylko w inną gębę a przed człowiekiem schronić się można jedynie w objęciach innego człowieka. Iwonie ta rzecz się nie udała, bo nie znalazła schronienia w ramionach Filipa. Smutna to konstatacja.

Szczerze polecam.


***


"Inna księżniczka Burgunda" reż. W. Brawer


Teatr Lalek Arlekin w Łodzi
Premiera 25.02.2023, Duża Scena

REALIZATORZY:

Adaptacja i reżyseria: Wojciech Brawer
Scenografia: Mateusz Mirowski
Muzyka: Piotr Klimek
Choreografia: Alexandr Azarkevitch
Reżyseria światła: Małgorzata Sendke

OBSADA:

Iwona – Joanna Nygard
Król Ignacy – Wojciech Schabowski
Królowa Małgorzata – Adrianna Maliszewska
Książę Filip – Błażej Twarowski (gościnnie)
Szambelan – Maciej Piotrowski
Iza – Katarzyna Stanisz
Cyryl – Kamil Witaszak
Cyprian – Michał Szostak
I Dama – Emilia Dryja
II Dama – Aleksandra Błażejczyk
I Ciotka, IV Dama – Agata Butwiłowska
II Ciotka, III Dama – Klaudia Kalinowska
Żebrak, Pan – Wojciech Kondzielnik

Multiplikacje Iwony – Aleksandra Błażejczyk, Agata Butwiłowska, Emilia Dryja, Klaudia Kalinowska, Adrianna Maliszewska, Michał Szostak





XXVII Łódzkie Spotkania Baletowe - zapowiedź wydarzenia

  Już za kilka dni, bo 26 kwietnia rozpoczynają się Łódzkie Spotkania Baletowe. Tym razem publiczność będzie mogła obejrzeć sześć choreograf...