poniedziałek, 28 lipca 2025

Musisz to zobaczyć, czyli przygody Pinokia całkiem na serio - recenzja

 



Świetna muzyka i doskonale poprowadzona dramaturgia to obok bogatej obsady oraz nieprzeciętnej scenografii i kostiumów tylko niektóre atuty najnowszej realizacji Teatru Wielkiego w Łodzi. „Przygody Pinokia” to przykuwająca uwagę i trzymająca w napięciu opera dla najbardziej wybrednych, małych i dużych wielbicieli teatru nie tylko operowego.


Fot. Joanna Miklaszewska


Historię Pinokia, pajacyka wystruganego z drewna zna chyba każdy - jeżeli nie z książki czy innych realizacji teatralnych to chociażby z filmu Disneya. Osią intrygi tej opowieści jest to, że Pinokio (tu Zuzanna Nalewajek) będący drewnianą kukiełką, ożywa i jako krnąbrny, nieposłuszny i aż nadto egoistyczny chłopiec od razu zaczyna sprawiać kłopoty. Jednak pomimo tego, że wpada w złe towarzystwo i nawet ucieka z domu, cały czas bardzo pragnie być dobrym chłopcem. Gepetto (Arkadiusz Anyszka), Błękitna Wróżka (Patrycja Krzeszowska) i Świerszcz (Bohdana Habryielian) starają się go wychować i sprowadzić na dobrą drogę. Nie mają jednak łatwego zadania, bo Pinokio spotyka także tych, którzy namawiają go do różnych złych rzeczy – Lisa (Jakub Foltak), Kota (Krzysztof Marciniak) i swojego szkolnego kolegę Knotka (Dawid Kwieciński) oraz tych, którzy go po prostu wykorzystują jak chociażby Dyrektora Cyrku (Rafał Pikała). Przygody Pinokia są zatem pełne niebezpieczeństw, nieoczekiwanych zwrotów akcji i barwnych postaci. Ale to nie tylko sympatyczna bajka, to przede wszystkim opowieść o dorastaniu. A ono nie jest łatwe, prawda?

Doskonałym posunięciem było oddanie obowiązku wyreżyserowania tego spektaklu Robertowi Drobniuchowi. którego doświadczenie w teatrach lalek okazało się mieć niebagatelne znaczenie. Realizatorzy przyjęli perspektywę widza dziecięcego, którego w teatrach formy nieożywionej traktuje się bardzo serio. Pomimo konwencji bajki, każda scena odnosiła się do jak najbardziej realnej rzeczywistości. Realizatorzy jednak opowiadali o niej posługując się środkami wyrazu, które możemy podglądać najczęściej w teatrach lalek. Dzięki tego rodzaju dramaturgicznym zabiegom w realizacji pojawiło się wiele przepięknie zainscenizowanych scen – ach, ten występ marionetek! - bardzo poważnych i równocześnie komicznych. A wszystko to działo się w doskonale zaprojektowanej scenografii, gdzie operowy przepych (podobno możliwości scenicznie teatrów operowych przyprawiają niekiedy o zawrót głowy) został sensownie wykorzystany do zbudowania świata tak fantastycznego, jak i najbardziej realnego.

Co ciekawe twórcy tej opery nie stronili od scen dosyć drastycznych, bo Pinokio niejednokrotnie stawał w obliczu najprawdziwszego niebezpieczeństwa. I tu znowu trzeba pogratulować Drobniuchowi, że udało mu się skupić uwagę widza na oczekiwaniu, co się dalej wydarzy a nie na samym akcie przemocy. Reżyser wykazał dużą klasę w opracowaniu scen, którym kompozytor i autor libretta narzucili dość jednoznaczny charakter. Zresztą kompozycja Jonathana Dove’a, niezwykle bogata i momentami nieoczywista mogłaby być znacznie trudniejsza w odbiorze dla bardzo młodego widza, gdyby nie wrażliwość na dziecięce emocje i doświadczenie lalkarskie reżysera. Kto lepiej poradziłby sobie z tak mocno podkreśloną dynamiką opowieści? Poza tym takie częste zmiany nastrojów, cały wachlarz emocji, gwałtowność reakcji, zagęszczenie w muzyce (wielkie brawa dla artystów orkiestry za fantastyczny występ!) wymagały dużych umiejętności wykonawczych tak wokalnych jak i aktorskich. Na przykład Zuzanna Nalewajek właściwie była cały czas w gotowości, bo w zasadzie nie schodziła ze sceny i była przeurocza, duet Kot i Lis niezmiennie dowcipny czy postacie kreowane przez Rafała Pikałę bezkompromisowo przyciągały uwagę, itd. Cudowna była Patrycja Krzeszowska… No, mogłabym tu wymienić niemal wszystkich występujących w premierowym spektaklu artystów, którzy najwyraźniej mieli swój dobry moment.

Pod względem estetycznym, wizualnym, dramaturgicznym, muzycznym i również aktorskim „Przygody Pinokia” bardzo mi się spodobały i mam nadzieję, że opera ta zagości na dłużej w łódzkim teatrze. W tej realizacji było wszystko to, co w teatrze podoba mi się najbardziej: intensywność przeżyć, doskonała muzyka, świetni soliści, dobre aktorstwo, doskonała scenografia i kostiumy a przede wszystkim kompatybilność poszczególnych elementów spektaklu. Sądzę, że jest to realizacja o dużej wartości artystycznej na miarę baletowej wersji „Alicji w Krainie Czarów” z londyńskiej Opery Królewskiej i dydaktycznej. Jedynie, czego mogę się przyczepić to chyba tylko mikroportów, choć przy tak bardzo złożonej kompozycji muzycznej oraz wyjątkowo dużej dynamice spektaklu ich zastosowanie ostatecznie można uznać za uzasadnione.


Familijnie. Koniecznie do obejrzenia.



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska


***


Przygody Pinokia
- Jonathan Dove

Autor libretta: Alasdair Middleton na podstawie powieści Carla Collodiego Data premiery:


Teatr Wielki w Łodzi
Prapremiera polska: 1.06.2025




Realizatorzy:


Kierownictwo muzyczne: Rafał Janiak
Reżyseria: Robert Drobniuch
Scenografia: Aleksandra Starzyńska
Kostiumy: Aleksandra Starzyńska
Światła: Prot Jarnuszkiewicz
Projekcje multimedialne: Magdalena Łazarczyk, Łukasz Sosiński
Choreografia: Paulina Jaksim

Przygotowanie chóru: Rafał Wiecha

Asystenci reżysera: Adam Grabarczyk
Asystenci dyrygenta: Marcin Mirowski, Daniel Mieczkowski, Marta Kosielska

Autor polskiego przekładu libretta: Jacek Mikołajczyk

Realizacja dźwięku: Jan Kędzierski, Nikodem Sikorski
Autor plakatu: Paweł Ponichtera
Inspicjentki: Eliza Wacławik, Karolina Filus


Obsada:


PINOKIO: ZUZANNA NALEWAJEK
ŚWIERSZCZ: BOHDANA HABRYIELIAN
GEPETTO: ARKADIUSZ ANYSZKA
POŁYKACZ OGNIA, MARIONETKARZ / ROLNIK: ROBERT ULATOWSKI
MAŁPI SĘDZIA / DYREKTOR CYRKU ROLNIK: RAFAŁ PIKAŁA
KOT: KRZYSZTOF MARCINIAK
KNOTEK: DAWID KWIECIŃSKI
BŁĘKITNA WRÓŻKA: PATRYCJA KRZESZOWSKA
GOŁĄB: AGNIESZKA MAKÓWKA
LIS / WOŹNICA: JAKUB FOLTAK
NAGANIACZ: DAWID SAFIN
ARLEKIN: MARCIN CIECHOWICZ
ROZAURA: KATARZYNA PAWŁOWSKA
PANTALONE: ROBERT IWANKIEWICZ
SPRZEDAWCA WĘGLA: DAWID SAFIN
MURARZ: WOJCIECH STRZELECKI
MISTRZ BĘBNÓW: VALERY PADUKOU
ECHO: DAGMARA ĆWIK, AGATA RAWSKA-KMITA, WIKTORIA BOROŚ
3 ROLNIKÓW: KAROLINA JAGODA, EWELINA DACHOWSKA, ROBERT IWANKIEWICZ
ZŁOWIESZCZA POSTAĆ W TŁUMIE: ARTUR MLEKO
POSTACI Z TŁUMU PRZED TEATREM: KAROLINA JAGODA, DAGMARA ĆWIK, PEPE DIAZ- CRUZ, WOJCIECH GLĄDYS
NIEZADOWOLONA PANI Z WIDOWNI TEATRALNEJ: WIKTORIA BOROŚ
MARIONETKOWI POLICJANCI: KAJETAN KUŁAGOWSKI, ADRIAN KUBIAK
KRÓLIKI: AGATA RAWSKA-KMITA , JOANNA ŻELAZNY, WIKTORIA BOROŚ, WOJCIECH GLĄDYS, MICHAŁ WŁODARCZYK, PEPE DIAZ-CRUZ

piątek, 11 lipca 2025

Kontrasty. Trzy spojrzenia na "Morze" - recenzja

 

Po „Wieczorze kompozytorów polskich”, na który złożyły się trzy choreografie nawiązujące tematycznie do gór, „Morze” jest kolejnym tryptykiem baletowym, zaproponowanym publiczności przez Teatr Wielki w Łodzi. Tym razem temat przewodni opracowali Emanuel Gat („Four Oceanic Dances”), Jacek Przybyłowicz („Pärt/s”) i Douglas Lee („La Mer”). "Morze" to festiwal kontrastów i odmienności twórczych spojrzeń, fascynujących odniesień i reinterpretacji czegoś, co pozornie każdemu z nas jest dobrze znane.



Spektakl premierowy „Morza” zatańczono 26 kwietnia br. Tego wieczoru orkiestrę Teatru Wielkiego w Łodzi poprowadziła Maria Fuller. Na samej premierze „Morza” niestety z przyczyn zawodowych nie byłam. Udało mi się natomiast obejrzeć transmisję online z drugiego pokazu premierowego a niedawno, 14 czerwca również kolejny spektakl w teatrze. W czerwcu za pulpitem dyrygenckim stanął Marcin Mirowski, obsady tancerzy były premierowe, zatem z zadowoleniem, ale i dużymi oczekiwaniami zasiadłam na widowni.

Początek nie wypadł najlepiej, bowiem w pierwszej części wieczoru tancerze Teatru Wielkiego w Łodzi wykonali choreografię Emanuela Gata pt. „Four Oceanic Dances” do muzyki Benjamina Brittena z opery „Peter Grimes”, co do której miałam wątpliwości już podczas oglądania spektaklu online. Niestety i tym razem ta część tryptyku mocno rozczarowała - choreografia była znaczeniowo mocno powierzchowna i technicznie niedopracowana. Czyżby choreografowi jednak zabrakło pomysłu? A może po prostu czasu? Kompozycja była - tak sądzę - z tych w rodzaju chaotycznych i przechodzonych a dodatkowo miałam nieodparte wrażenie, że sami tancerze nie bardzo odnajdywali się w tak uproszczonych choreograficznie etiudach. Nie było emocji, nie było dramaturgii, nie było dla mnie nic interesującego czy w jakiś sposób zaskakującego - poza muzyką, bo wykonania orkiestry słuchałam z dużą przyjemnością. Niewiele pomogły kostiumy o czystej, nieskomplikowanej formie ani w zasadzie ciekawie wyreżyserowane światła. Nie dostrzegłam tam też niczego, co choreograf zapowiedział w programie do spektaklu. Jeżeli jednak chodziło mu o wyrażenie zagubienia człowieka w kontekście przewagi natury nad nim samym – to owszem, rzecz się udała, ale być może tylko dlatego, że tancerze sprawiali wrażenie nierozumiejących tego, co tańczą. Ale to przecież nie ich wina. Tak czy inaczej była to zdecydowanie najsłabsza choreografia wśród trzech, zaprezentowanych publiczności tego wieczoru. Cóż, jeżeli miał to być eksperyment to niezbyt udany.

Fot. J. Miklaszewska



Fot. J. Miklaszewska


W drugiej części tryptyku zespół baletowy zatańczył choreografię Jacka Przybyłowicza pt. „Pärt/s”. Od razu przykuła uwagę hipnotyzująca minimalizmem dźwiękowym muzyka estońskiego kompozytora Arvo Pärta. W tej choreografii pojawiły się bardzo widowiskowe i piękne duety, skomponowane z ogromną wrażliwością i wymagające doskonałego przygotowania tancerzy. Zostały one perfekcyjnie wykonane – tu tancerze pokazali swoje doskonałe umiejętności i sceniczną klasę. W choreografii nie było jakichś pustych znaczeniowo czy technicznie banalnych „wypełniaczy” ruchowych – poszczególne fragmenty, duety, sceny grupowe płynnie przechodziły jedne w drugie, co dało wrażenie maksymalnego nasycenia całej choreografii treścią - tym bardziej, że poszczególne elementy zestawione były tak, aby kontrastować ze sobą. To przecież wymagało od tancerzy niezmiennie wysokiego poziomu koncentracji w czasie pokazu. Nietrwałość związków, zmienność, upływ czasu, potrzeba wspólnotowości i dążenie do zachowania indywidualizmu – to wszystko udało się choreografowi fantastycznie pokazać a tancerzom zatańczyć. Przybyłowicz kolejny raz postawił na eksplorację możliwości ruchowych tancerzy i znowu udało mu się wydobyć z nich to, co najlepsze. Zespół baletowy zatańczył precyzyjnie również pod względem wyrazowym. Widoczne było zrozumienie materii tej choreografii.

A była to choreografia bogata w symbole i znaczenia – to zawsze daje widzowi naprawdę duże możliwości odczytywania choreografii jako dzieła. Może to robić na różne sposoby a każdy z tych sposobów będzie tym właściwym. Tym bardziej, że jej warstwy - znaczeniowa i estetyczna - okazały się być spójne w każdym elemencie. Ciekawe, czy Przybyłowicz ma świadomość, że skomponował choreografię o tak znacznym walorze uniwersalizmu? Nawet pojawienie się w jego choreografii nurka, które na początku wzięłam za żart, można zinterpretować w kontekście obcości, inności, przypadkowości spotkań, płynności przenikania czy wchodzenia na nie swoje obszary egzystencji.

Ogromne brawa za to bogactwo formy i treści a jednocześnie za umiar i twórczą klasę, bo „Pärt/s” to choreografia nie tylko po prostu piękna, ale i dość trudna w odbiorze, bo wymagająca od widza podzielności uwagi i woli rozumowania. Np. podczas wykonywania duetów, w pewnym oddaleniu tańczyli swoje partie, jakby niezależnie inni tancerze. W pierwszej chwili mogło się to wydawać efektem przypadku, jakby bez znaczenia dla zasadniczego przesłania kompozycji. Jednakże, czyż nie jest to reinterpretacja społecznego oddalenia? Generalnie takie odwzorowanie morskich głębin i panujących w nim powiązań ekosystemowych w odniesieniu do relacji społecznych było niezwykle trafne i malownicze.


Fot. J. Miklaszewska



Fot. J. Miklaszewska



Trzecia choreografia „La Mer” miała natomiast kompozycję dość surową, z efektem płaskorzeźby albo malarstwa pasowego. Ta surowość wynikająca z artystycznego przetworzenia idei nieprzewidywalności żywiołu, jego tajemniczości, którą próbujemy oswoić tworząc mitologię czy obecności stworzeń mniej czy bardziej realnych stała się punktem wyjścia i… dojścia dla Douglasa Lee. W odróżnieniu od Przybyłowicza skontrastował dwa światy w odniesieniu do ich wymiaru wierzeniowego: realny – reprezentowany przez świat poza morski (brzeg morza, niebo) i mityczny – reprezentowany przez morską głębinę i żyjące w niej stworzenia. Te dwa światy łączą się ze sobą i niekiedy przenikają, co zostało doskonale zilustrowane bardzo ciekawie skomponowaną tak choreografią jak i scenografią wyraźnie korespondującą z tańcem. W zasadzie „La Mer” mogłoby być pokazywane jako samodzielny spektakl baletowy a nie tylko jako część większej całości. W tej choreografii – odniosłam takie wrażenie - udział brała również scenografia, zmieniająca się w pewnym nieregularnym (ale jednak) rytmie. Nie była ona jedynie tłem, dekoracją. Podobnie światła i muzyka. Tymi trzema elementami spektaklu choreograf dosłownie zawładnął zespalając je z tańcem.

Tancerze i w tej choreografii doskonale się odnaleźli. Miałam zatem dużą przyjemność przyglądania się ich pracy. No, może biorąc pod uwagę wszystkie trzy choreografie dodam tylko, że tym razem tak szczególnie bardzo zwróciły moją uwagę panie: Laura Ryngajłło, Stanislava Pinčeková, Kata Ban i Claudie Lacquemanne.



Fot. J. Miklaszewska


Każdy z choreografów zaprezentował odmienną wrażliwość: Gat, próbujący wejść w emocjonalność i koloryty procesu twórczego, by w ten sposób niemal na oczach widzów tworzyć taniec i reinterpretować to, co nazywamy morzem; Przybyłowicz, który z zacięciem antropologicznym oraz zadziwiającą wprost wrażliwością zilustrował wzajemne powiązania organizmów morskich utożsamiając je niemal z tymi charakteryzującymi społeczności ludzkie; wreszcie Lee, którego choreografia przypominała niekiedy płaskorzeźby w układach pasowych ożywione na moment spektaklu, balansując interpretacyjnie na granicy tego co realne i mityczne. Sądzę, że ze względu na ogromne możliwości interpretacyjne tych dzieł, plastykę, warstwę muzyczną i same choreografie tryptyk „Morze” po prostu warto obejrzeć i to nawet nie jeden raz.

Cóż... Brawo.




***

„Morze” Tryptyk baletowy
Teatr Wielki w Łodzi
Premiera: 26.04.2025



Kierownictwo muzyczne: Maria Fuller
Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi

„Four Oceanic Dances”
muzyka z opery: „Peter Grimes”
Kompozytor: Benjamin Britten

Realizatorzy:

Choreografia: Emanuel Gat
Scenografia, kostiumy i reżyseria światła: Emanuel Gat

Obsada:

Panie: Alicja Bajorek, Julia Sadowska, Karolina Urbaniak, Kinga Łapińska, Gabriela Ignaszak, Sakurako Onodera, Angela Albonetti, Ilona Nesterenko, Larisa Zalevskaia, Stanislava Pinčeková , Sonya Shteyn, Nicole G. Parry
Panowie: Nazar Botsiy, Gintautas Potockas, Paweł Kurpiel, Anton Arzhannikau, Oleksii Balitskyi, Nathan Cladridge, Samuele Sciotto, Emil Tamborski, Dawid Kucharski

„Pärt/s”
Kompozytor: Arvo Pärt

Realizatorzy:

Choreografia: Jacek Przybyłowicz
Scenografia i kostiumy: Jacek Przybyłowicz
Reżyseria światła: Maciej Igielski
Asystentka choreografa: Anna Krzyśków
Julia Kociuban - fortepian

Obsada:

Panie: Kata Bán, Valentyna Batrak, Maria Góralczyk, Izabella Grzybek, Ekaterina Kitaeva-Muśko, Claudie Lacquemanne, Kinga Łapińska, Laura Ryngajłło, Isotta Sellari, Riho Okuno, Karolina Urbaniak
Panowie: Oleksii Balitskyi, Emanuele Bernardi, Nazar Botsiy, Yuki Itaya, Paweł Kurpiel, Joshua Legge, Samuel R. Cerezo, Dominik Senator, Samuele Sciotto, Giuseppe Stancanelli, Koki Tachibana, Chase Vining

„La Mer”
Kompozytor: Claude Debussy

Realizatorzy:

Choreografia: Douglas Lee
Scenografia i kostiumy: Douglas Lee
Reżyseria światła: Maciej Igielski
Projekcje video: Adam Walicki
Asystentki choreografa: Izabela Zawadzka, Beata Brożek-Grabarczyk
Kierownictwo muzyczne: Maria Fuller
Asystent kierownika muzycznego: Marcin Mirowski
Asystentka ds. kostiumów: Julia Sadowska
Inspicjent: Mariusz Caban

Obsada:

Panie: Monika Maciejewska-Potockas, Laura Ryngajłło, Kata Ban, Stanislava Pinčeková, Claudie Lacquemanne
Panowie: Chase Vining, Joshua Legge, Koki Tachibana, Giuseppe Stancanelli






sobota, 21 czerwca 2025

Historia ekologiczna - recenzja

 

Jeżeli ktoś obawiał się, że opowieść o Heli zaproponowana przez Teatr Arlekin w Łodzi będzie podszyta upolitycznioną ideologią powszechnej troski o efekt cieplarniany to zapewne miło został zaskoczony. Nie dość na tym, że żadnej tu polityki nie było, to na dodatek realizatorom udało się uniknąć przykrych dydaktyzmów. W rezultacie obejrzeliśmy czuły spektakl o odpowiedzialności i trosce o zachowanie równowagi środowiskowej odpowiedni dla widza w każdym wieku, z ciekawą fabułą i swoistym, nadmorskim kolorytem.


Fot. HAWA



Spektakl, którego prapremiera odbyła się 31.05.2025r. w Teatrze Arlekin w Łodzi,  powstał na podstawie książki Renaty Kijowskiej i opowiada o urodzonej w fokarium foce Heli. Pewnego dnia, kiedy pracownicy fokarium uznają, że Hela jest już wystarczająco, hm… dorosła, wypuszczają ją na wolność, aby rozpoczęła samodzielne życie w Bałtyku. Akcja spektaklu toczy się więc na lądzie i w morskiej głębinie. Realizatorzy zadbali o to, żeby podkreślić współzależności łączące dwa światy: ludzi i morskich zwierząt. Hela poznaje żyjące w morzu stworzenia, ale i napotyka tam wiele niebezpieczeństw w postaci plastykowych śmieci, zanieczyszczeń chemicznych czy rybackich sieci. Zyskuje jednak nowych przyjaciół. Nie brakuje też scen mrożących krew w żyłach – oczywiście z udziałem Heli. Jesteśmy nawet świadkami eksplozji niewybuchu i śmierci bohaterskiej meduzy, ale i są powody do uśmiechu. Cóż, trudno z tego spektaklu wyjść obojętnym - wzrusza, bawi, skłania do refleksji, uwrażliwia.

Dużym plusem tej realizacji jest scenografia i świetna reżyseria świateł, które w bardzo malowniczy sposób budują podwodny świat Bałtyku. Równie doskonałe wrażenie robią występujące w spektaklu lalki i nie będę ukrywać, że szczególnie bardzo spodobały mi się Krewetki i ławica Kur Diabełków z Kur Diabłem na czele. Warto tu zaznaczyć, że aktorzy nie mieli łatwego zadania, dosłownie dwoili się i troili, bo każdy z nich – poza Anną Moś – Domagałą – wcielał się w kilka postaci a każda była charakterologicznie inna. To był spory wysiłek. Dało się przy tym zauważyć, że animowanie dość dużymi i ciężkimi lalkami sprawia aktorom trochę kłopotu.

W spektaklu możemy obejrzeć kilka naprawdę smakowitych scen. Doskonałe były wejścia Krewetek (Adrianna Maliszewska i Maciej Piotrowski). W dużym napięciu trzymała scena podwodnej eksplozji, w której Aurelia (Katarzyna Stanisz) ratuje życie Kur Diabła (Piotr Bublewicz), ale przy tym sama ginie. I bardzo podobała mi się dramatyczna scena sztormu z udziałem Borysa, czyli Macieja Piotrowskiego. Doceniam, że reżyserka spektaklu, Katarzyna Hora, nie uciekła od trudnych tematów takich jak śmierć, strach, przemoc i zwróciła na nie uwagę widza w sposób wyważony i dyskretny. Jednocześnie widz dowiaduje się, że przeciwwagą jest przecież przyjaźń, odpowiedzialność, współpraca i dlatego ostatecznie historia Heli kończy się szczęśliwie, choć już bez udziału Aurelii. To daje nadzieję, prawda? I podpowiada, że wiele, jeżeli nie wszystko, zależy od nas samych - naszych decyzji, stanowczości, uporu i woli współpracy.


Do obejrzenia.



Fot. HAWA


Fot. HAWA



Fot. HAWA



Fot. HAWA



Fot. HAWA



***


Hela Foka. Historie na fali
- Renata Kijowska


Teatr Arlekin w Łodzi
Prapremiera: 31.05.2025, Duża Scena



Realizatorzy:



Reżyseria: Katarzyna Hora
Scenografia: Klaudia Laszczyk
Muzyka: Katarzyna Bem
Reżyseria światła: Piotr Nykowski
Konsultacje choreograficzne: Marta Wiśniewska
Adaptacja i dramaturgia: Magda Żarnecka
Na podstawie: książki Renaty Kijowskiej
Asystent reżysera: Piotr Bublewicz


Obsada:


foka Hela - Anna Moś-Domagała
Ilona, Marlon, Kur Diabełki, Pan Bałtyk - Emilia Dryja
mewa Krejzi, Kur Diabełki, Pan Bałtyk - Klaudia Kalinowska
Krewetka I, Pola, Pan Bałtyk - Adrianna Maliszewska
meduza Aurelia, mama Sonara, Kur Diabełki, Pan Bałtyk - Katarzyna Stanisz
Brando, Kur Diabeł, Wojtek, Pan Bałtyk - Piotr Bublewicz
Nejwi, Kur Diabełki, Pan Bałtyk - Rafał Domagała
Krewetka II, Borys, tata Sonara, Pan Bałtyk - Maciej Piotrowski
morświn Sonar, Adaś, Pan Bałtyk - Piotr Regdos




niedziela, 18 maja 2025

Dobrobyt gwarantowany - recenzja

 

Niedawna premiera Teatru Nowego w Łodzi „Kto jest szalony – ja czy świat?” w reżyserii Ruslána Viktorova to ciekawie skonstruowana tragifarsa, która z jednej strony bawi a z drugiej prowokuje do refleksji. Spektakl nie należy jednak do najłatwiejszych i nie dlatego, że postacie sceniczne posługują się psychologizmami, ale dlatego, że nakazy osiągania spektakularnych sukcesów i odczuwania bezwarunkowego szczęścia nie są już tylko specyfiką świata wielkich korporacji. Dotyczą bowiem każdego z nas, stając się podstawowym obowiązkiem i przez to czyniąc niezdolnymi do normalnego życia.


Fot. HAWA


Kiedy mam w perspektywie obejrzenie spektaklu reżyserowanego przez kogoś bez większego dorobku artystycznego, to zazwyczaj spodziewam się jakiegoś mniej lub bardziej udanego eksperymentu, próby sił, kontrowersji czy mini szoku estetycznego, na których można wypłynąć. No, w każdym razie czegoś w tym stylu. I nie ukrywam, że z takimi myślami jechałam do teatru i tym razem. Moje obawy jednak okazały się bezpodstawne - sensowna reżyseria to połowa sukcesu a w przypadku tej produkcji taka właśnie była. Postanowiłam sobie nawet, że będę śledzić przyszłe artystyczne losy Viktorova. Wydaje mi się, że jeszcze nieraz pozytywnie zaskoczy i widzów, i recenzentów.

Mocną stroną spektaklu obok całkiem niezłej reżyserii była również niewątpliwie logiczna, spójna i porządkująca fabułę scenografia. Akcja rozgrywa się w sali terapeutycznej instytutu dobrego nastroju, który przypomina raczej zakład psychiatryczny skrzyżowany z więzieniem. Mamy zatem pustawą przestrzeń o spokojnej kolorystyce. W jednej ze ścian ulokowane zostało okno służące do obserwowania przebywających w sali pacjentów instytutu. W przestrzeni za oknem także toczyła się akcja, najczęściej o humorystycznym zabarwieniu – co prawda jesteśmy pod stałą obserwacją, ale mamy jednak duże szanse być zarówno po tej po drugiej „stronie”. Ta „druga” strona dawała bohaterom sztuki odrobinę poczucia wolności i władzy. Sama koncepcja oszczędności w doborze elementów scenograficznych okazała się bardzo korzystna dla realizacji spektaklu, bowiem pozwoliła aktorom skupić uwagę widza na swojej - niezłej - grze. Stonowane barwy, gra świateł, elementy choreografii i muzyka trafnie dopełniły inscenizację o bardzo ciekawy, ale i przyjazny dla oka aspekt wizualny.

Mnie ten spektakl bardzo się spodobał. Nie, nie był nudny - wprost przeciwnie. Realizatorzy całkiem zgrabnie, z dystansem, ale i bezkompromisowo zdemaskowali mechanizmy, które wspaniale nazywamy skutecznością, karierą i rozwojem osobistym tudzież zawodowym a które zdaniem twórców są efektem manipulacji i przemocy, czyli w zasadzie dyktatury. Dlaczego? Ano dlatego, że mamy OBOWIĄZEK bycia szczęśliwymi, mamy OBOWIĄZEK dbać o wygląd i uśmiechać się, mamy OBOWIĄZEK odnosić sukcesy i dyscyplinować tych, którzy z jakichś powodów wyłamują z tego – jak się okazuje bardzo przykrego - dyktatu sukcesu. Z drugiej zaś strony NIE WOLNO nam dręczyć innych swoim smutkiem, depresją, porażką, czy wizualną brzydotą. Ludzie starzy, chorzy i myślący inaczej są systemowo dyskwalifikowani a ich powrót do „normalnego” życia warunkowany jest bezwzględnym podporządkowaniem się dyktaturze sukcesu, która nomen omen bywa przyczyną ich załamania. Podporządkowanie się tym zasadom jest gwarancją wszystkiego. Z jeszcze innej strony naszą powinnością staje się eliminowanie z przestrzeni publicznej tych najbardziej „opornych”. Sytuacje bez wyjścia, bez nadziei? Twórcy nie dają jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, ale pojawia się przewrotna sugestia, by swoje niedopasowanie uznać za objaw chorobowy, bo to jest społecznie i systemowo akceptowane.

Socjopatyczne rysy postaci, ich egzystencjalne maski, dylematy etyczne, strach przed zepchnięciem na margines – to wszystko zostało dość zgrabnie pokazane, bez nadmiernych przerysowań i wzmocnień. Momentami odnosiłam wrażenie, że uprawiam podglądactwo i ważniejsze dla mnie jest to, co dzieje się na scenie niż to, co aktorzy mówią. Nie jestem do końca przekonana, czy takie czerpanie na wprost sytuacji z życia, przenoszenie ich na scenę i jedynie wzbogacanie psychologizmami, jakimi posługują się mówcy motywacyjni to dobry pomysł. Przyznać muszę jednak, że ten zabieg sprawił, że widz mógł w tej czy innej postaci, w Zosi, Wandzie czy Janie przejrzeć się jak lustrze i zobaczyć na scenie samego siebie, wypełnionego obawami, rozpaczą, brakiem spełnienia. A to rzecz bardzo dokuczliwa, szczególnie, kiedy nie chcemy się przyznać do tego, co widzimy.

Do obejrzenia jeszcze raz za jakiś czas.


Fot. HAWA


Fot. HAWA


Fot. HAWA


Fot. HAWA


***



Kto jest szalony – ja czy świat?
- M. Pabian

Teatr Nowy im. K. Dejmka w Łodzi
Prapremiera: 25 kwietnia 2025 roku, Duża Scena


Realizatorzy:


Reżyseria: Ruslán Viktorov
Autor | dramaturgia: Michał Pabian
Scenografia | kostiumy: Maks Mac
Muzyka: Richard Wolf
Ruch sceniczny: Zuzanna Kasprzyk
Reżyser światła: Damian Pawella
Tłumaczenie procesu prób: Jakub Sierenberg
Asystentka reżysera: Weronika Ososko
Inspicjentka: Hanna Molenda

Obsada:


Karolina Bednarek (ŻAKLINA)
Barbara Dembińska (DOKTOR WANDA CZUJNIK)
Paweł Kos (JAN)
Halszka Lehman (MENEDŻERKA ZDROWIA ZOSIA)
Mirosława Olbińska (MATKA, taka bardziej trzy po trzy)
Paulina Walendziak (DOLORES)
Antoni Włosowicz (XANNY)
Maciej Bisiorek | gościnnie (MATTHIEW RICHARD)





niedziela, 4 maja 2025

Bezpretensjonalna historia miłosna. Donizetti w TWŁ

 

Owacjami na stojąco publiczność Teatru Wielkiego w Łodzi nagrodziła solistów występujących w nowej inscenizacji opery Gaetano Donizottiego „Napój miłosny”, której premiera odbyła się 22 marca b.r. Artyści czarowali lekkością wykonania partii solowych, młodzieńczym entuzjazmem i bezpretensjonalną swobodą sceniczną. Zaprezentowana inscenizacja miała – a w zasadzie ma - niewątpliwie wiele atutów.



Fot. J. Miklaszewska




„Napój miłosny” to dzieło powszechnie znane wielbicielom opery i bardzo często wystawiane. Zawsze cieszy się dużym powodzeniem zarówno wśród realizatorów jak i publiczności ze względu na swoje walory muzyczne jak i dobrze napisane, ciekawe libretto. Przedstawia ono perypetie miłosne Nemorina, który stara się o względy Adiny, lokalnej i dość kapryśnej piękności. Nadmienię, że tego wieczoru partię Nemorina śpiewał Krzysztof Lahman a jako Adina występowała Aleksandra Borkiewicz – Cłapińska. No i pewnego razu do wsi przybywają żołnierze a ich dowódca, sierżant Belcore (Armando Piña) oświadcza się dziewczynie, czym oczywiście doprowadza Nemorina do rozpaczy. Nemorino w tej sytuacji gotów jest do naprawdę dużych poświęceń. Aby zdobyć przychylność Adiny, kupuje u wędrownego handlarza Dulcamary (rewelacyjny Daniel Mirosław) napój miłosny, który ma zapewnić mu powodzenie u dziewcząt, ale przede wszystkim u Adiny. Dulcamara, jak to często bywa w handlu sprzedaje mu raczej marzenia, bo w rzeczywistości ów „miłosny napój” to po prostu butelka wina. Dalej akcja rozwija się szybko – Adina jednak przyjmuje zaręczyny sierżanta a Nemorino zaciąga się do wojska, żeby zdobyć pieniądze na kolejną butelkę miłosnego napoju. Jednak kiedy Adina dowiaduje się, że Nemorino uczynił to z miłości do niej, przestaje ukrywać swoje uczucia. Ostatecznie historia ma szczęśliwy finał a Dulcamara robi interes życia, bo wszystkim sprzedaje swój – jak się okazało bardzo skuteczny - napój miłosny.

Historia rozgrywa się na tle świetnie prezentującej się, rozbudowanej scenografii zaprojektowanej przez Marka Chowańca, znakomitego artystę i scenografa teatralnego. Zapewne występujący soliści i chór mieli w tak bogato zagospodarowanej przestrzeni dość trudne zadanie do wykonania, ale z perspektywy widza to artystyczne odwzorowanie pejzażu wsi czy też małego, prowincjonalnego miasteczka miało wiele uroku. Dodatkowym atutem były kostiumy zaprojektowane przez Marię Balcerek. W efekcie scenografia miała charakter wybitnie ilustracyjny i realistycznie odwoływała się do czasu i miejsca akcji. Widoczna była duża klasa artystyczna scenografa, który zbudował przestrzeń konsekwentnie unikając metafor czy udziwnień, w których pułapkę wpadają mniej zdolni scenografowie albo ci bardzo, bardzo młodzi. Ucieszyło mnie takie nawiązanie do dawnych form i stylów scenograficznych, bo nieczęsto można obejrzeć tak pięknie i sensownie przygotowane dekoracje. Brawo.

Przyznam szczerze, że kiedy przeczytałam nazwiska solistów na liście premierowej obsady, trochę zwątpiłam w powodzenie tej realizacji. Moją uwagę przyciągnął jedynie Daniel Mirosław, którego już wcześniej słuchałam i oglądałam w innych spektaklach a każdy z jego występów okazywał się rewelacyjny. Zachętą dla mnie była też strona plastyczna „Napoju miłosnego” ze względu na scenografa i kostiumolożkę. No i niestety w pierwszej chwili – tak jak się spodziewałam - mikra siła głosów Adiny i Nemorina rozczarowała mnie, bo nie mogli przebić się przez orkiestrę. Siedząc w piątym rzędzie na parterze, a więc raczej blisko sceny, niezbyt dokładnie słyszałam co i przede wszystkim jak śpiewają.. Wejście Belcora i oczywiście Dulcamara (pierwszorzędny występ Daniela Mirosława) zrekompensowało mi te drobne rozczarowania z nawiązką. Jak się później okazało realizatorzy poradzili sobie z problemem słyszalności solistów znakomicie i Krzysztof Lachman bezapelacyjnie zachwycił publiczność popisowym wykonaniem arii „Una furtiva lagrima”, za które otrzymał długie i zasłużone brawa. W jego interpretacji pojawił się cały wachlarz emocji - wykonanie arii Nemorina było ze wszech miar poruszające i na długo pozostanie w pamięci.

Muszę też przyznać, że mimo pewnych - technicznych raczej - niedogodności soliści wystąpili przecież z nieprzecietną brawurą sceniczną. Myślę, że jest w tym duża zasługa reżysera Wojciecha Adamczyka, który potrafił wydobyć z solistów niemałe talenty aktorskie i obok wykonań wokalnych postawić na aktorstwo jako równorzędny walor tej realizacji. Sądzę, że przyniosło to doskonały efekt. Soliści czarowali publiczność swoją grą i popisami wokalnymi, poruszając się przy tym po scenie z dużą swobodą, taką jakąś trochę salonową gracją. No, z niemałą przyjemnością przyglądałam się flirtom Adiny czy żołnierskim kombinacjom małżeńskim Belcora. Ale przecież doskonale wystąpiła również Patrycja Krzeszowska-Kubit (Gianetta) oraz chór, który poza zadaniami wokalnymi realizował zadania aktorskie. Całość wypadła zatem doskonale, trzymała w napięciu i w takiej przyjemnej przyjemności (proszę mi wybaczyć to niestylistyczne sformułowanie) oglądania i słuchania opery, która generalnie jest tak ograna, że może wydawać się nudna i banalna. Zapewniam, że ta realizacja dzięki swojej prostocie formy i rzetelnemu przygotowaniu oraz wykonaniu ani nudna, ani banalna nie jest.

W perspektywie minionego czasu (te słowa pisze blisko miesiąc po premierze) i po niespiesznym rozważeniu atutów i wad „Napoju miłosnego” w tej wersji, doszłam do wniosku, że nie ma co czepiać się jakichś technicznych niuansów. Dokonano dobrego wyboru obsady, ze sceny biła świeżość, jakaś młodzieńcza fascynacja, między solistami aż iskrzyło. Nic dziwnego, że publiczność biła głośnie brawa na stojąco w uznaniu dla klasy i brawury artystów. I słusznie.


PS. Jak zwykle duże brawa dla orkiestry TWŁ i Rafała Janiaka


Fot. J. Miklaszewska

Fot. J. Miklaszewska

Fot. J. Miklaszewska


Fot. J. Miklaszewska




***


„Napój miłosny”
- Gaetano Donizettiego


Teatr Wielki w Łodzi
Premiera: 22.03.2025


Realizatorzy:


Reżyseria: Wojciech Adamczyk
Kierownictwo muzyczne: Rafał Janiak
Scenografia: Marek Chowaniec
Kostiumy: Maria Balcerek
Światła: Jędrzej Skajster
Przygotowanie chóru: Rafał Wiecha
Asystenci reżysera: Waldemar Stańczuk, Adam Grabarczyk
Asystenci dyrygenta: Daniel Mieczkowski (dyrygent rezydent), Julianna Janaszek
Asystentka scenografa: Anna Macugowska
Inspicjentki: Karolina Filus, Eliza Wacławik


Obsada:

Adina: Aleksandra Borkiewicz – Cłapińska
Nemorino: Krzysztof Lachman, Maciej Tomaszewski
Belcore: Armando Piña
Dulcamara: Daniel Mirosław
Giannetta: Patrycja Krzeszowska
Notariusz: Mariusz Ciechowicz

Chór, Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi




niedziela, 16 marca 2025

Prapremiera "Nocy szpilek" w Teatrze Nowym w Łodzi

 

Najnowszy spektakl Teatru Nowego im. Kazimierza Dejmka w Łodzi był dla mnie w pewnym sensie przyjemnym zaskoczeniem głównie z powodu dobrze zrobionej adaptacji. Nieczęsto można oglądać spektakle, które stopniowo – ze sceny na scenę - wznoszą widza na maksymalnie wysoki poziom emocji i tam pozostawiają pomimo rozwiązania akcji w ostatnim epizodzie. Reżyserujący „Noc szpilek” Piotr Pacześniak oszczędnie odkrywał karty i ujawniał tajemnice bohaterów opowieści. Te niedopowiedzenia wciągały jak najlepszy kryminał, bo coś od pierwszych chwil wisiało w powietrzu, bo przecież ta historia nie mogłaby być po prostu banalna...


Czterech mężczyzn - Manu, Beto, Carlos i Moco - spotyka się po dwudziestu latach na zjeździe absolwentów. Dla każdego z nich spotkanie to staje się momentem oczyszczenia ze zdarzeń pozornie zapomnianych i odległych. Jednak Manu (Michał Badeński), Beto (Damian Sosnowski) i Carlos (Maciej Kobiela) zmuszeni przez Moco (Łukasz Gosławski) do bolesnej wiwisekcji stopniowo coraz chętniej angażują się w grę, do której właściwie zostali nakłonieni szantażem. Wracają zatem pamięcią do czasu lat 90-tych, kiedy uczyli się w męskim liceum jezuitów a Lima ogarnięta była wojną domową i zaczynają przerzucać się odpowiedzialnością za konsekwencje ponurego żartu sprzed lat.

Wewnętrzne przemiany bohaterów opowieści - wahanie, strach, rozpacz, głupie, młodzieńcze nadzieje - zostały świetnie odegrane. Były czytelne, ale jakby naszkicowane ciemną akwarelą – zdecydowaną i miękką, rozmywającą się linią. Bardzo mi się to spodobało, bo z jednej strony wzbudzało współczucie dla bohaterów opowieści, z drugiej zaś poczucie grozy i niesprawiedliwości. Niekiedy przeszkadzały mi spowolnienia akcji, chwile przedłużającego się namysłu u bohaterów, ale wydaje mi się, że są to momenty, w których jeszcze może zadziać się coś ciekawego w sferze emocji przy okazji kolejnych pokazów.

W kontekście tej makabry będącej udziałem młodych chłopców, bardzo przejmująco wypada postać Pani Pringlin zagranej przez Katarzynę Żuk. Uwikłana w społeczne zwyczaje i reguły, staje się ofiarą, ale właściwie nie wiadomo kogo: chłopców, samej siebie, czasu wojny domowej, obyczaju, roli społecznej? Przyznam, że nie mogłam oderwać od niej oczu i z dużym przejęciem obserwowałam. Dumna, rzeczowa, nawet bezwzględna nauczycielka na koniec staje się bezradną, przerażoną, dręczoną cierpieniem kobietą. Widać to było w gestach, mimice, w napięciu mięśni. Katarzyna Zuk jest doprawdy cudowną aktorką.

Niewątpliwie dużym plusem „Nocy szpilek” są też ciekawie poprowadzona narracja i bardzo dobre rozwiązania scenograficzne. Nie było banału a oba elementy świetnie współgrały podnosząc napięcie. Było odważnie i prawdziwie, bo niejednoznacznie. Przecież często trudno jest odróżnić dobro od zła a w przestrzeni społecznej wciąż napotykamy relatywizmy, konteksty, akcenty, prawdy i półprawdy… No cóż, spektakl koniecznie do obejrzenia.



Fot. HAWA



Fot. HAWA



Fot. HAWA




***

„Noc szpilek”
- Santiago Roncagliolo

Teatr Nowy i. K. Dejmka
Prapremiera: 07 marca 2025, Mała Scena


Realizatorzy:

Tłumaczenie: Tomasz Pindel

Reżyseria | adaptacja: Piotr Pacześniak

Scenografia | kostiumy:Łukasz Mleczak

Choreografia | ruch sceniczny | koordynacja scen intymnych: Krystyna Lama Szydłowska

Reżyseria światła:Monika Stolarska

Asystentka reżyserki światła: Hela Rakovich

Muzyka: Michał Zachariasz

Inspicjentka: Agnieszka Choińska


Obsada:


Michał Badeński (Manu)
Łukasz Gosławski (Moco)
Maciej Kobiela (Carlos)
Rozalia Rusak (Pamela)
Damian Sosnowski (Beto)
Katarzyna Żuk (Pani Pringlin)


Musisz to zobaczyć, czyli przygody Pinokia całkiem na serio - recenzja

  Świetna muzyka i doskonale poprowadzona dramaturgia to obok bogatej obsady oraz nieprzeciętnej scenografii i kostiumów tylko niektóre atut...