poniedziałek, 8 grudnia 2025

"Dziadek do orzechów. Opowieść wigilijna" - świąteczna premiera baletowa w Teatrze Wielkim w Łodzi.


Miniona sobota upłynęła łódzkiej publiczności pod znakiem familijnych premier teatralnych. Niewątpliwie wyjątkowo widowiskową była przygotowana przez Teatr Wielki w Łodzi premiera spektaklu baletowego „Dziadek do orzechów. Opowieść wigilijna” w choreografii Youriego Vámosa. To dynamicznie tocząca się opowieść o świątecznej przemianie Scrooga, który przekonuje się, że nie pieniądze ale bycie dobrym dla innych przynosi prawdziwą radość życia. A wszystko to w otoczeniu pięknej scenografii i przy żywiołowych reakcjach publiczności po każdym z pokazów tanecznych prezentowanych przez solistów łódzkiej opery.


György Youri Vámos - uważany za jednego z najlepszych choreografów tworzących dramaty taneczne - ułożył choreografię „Dziadka do orzechów. Opowieści wigilijnej” do muzyki Piotra Czajkowskiego sporo lat temu. Polska prapremiera baletu Vámosa odbyła się w 2019 roku w Operze Wrocławskiej, a realizacja Teatru Wielkiego w Łodzi, której premiera odbyła się w minioną sobotę, 6 grudnia 2025 roku właściwie jest jej odwzorowaniem. Ten sam spektakl baletowy wystawiany jest obecnie także w Teatrze Narodowym w Pradze, w Operze w Lublanie oraz wspomnianej Operze Wrocławskiej, gdzie wciąż cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem.



Fot. J. Miklaszewska



To, że teatry chcą grać spektakl z choreografią Vámosa w ogóle mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę niesłabnącą popularność tej realizacji i bardzo zgrabne połączenie dwóch „gwiazdkowych” opowieści w jedno libretto, w którym przeplatają się wątki z "Dziadka do Orzechów" E.T.A. Hoffmanna i "Opowieści wigilijnej" Ch. Dickensa. Osią narracji jest „Opowieść wigilijna” i przemiana Scrooge’a, który podczas snu rewiduje swoje życie i zaczyna doceniać wartość dobra czynionego innym. Sen natomiast nawiązuje do „Dziadka do orzechów” i składa się głównie z bardzo interesująco ułożonych i niełatwych do wykonania pokazów tanecznych.

Spektakl rozpoczyna się malowniczą sceną zbiorową. Zbliża się wigilijny wieczór i na ulicach panuje świąteczna atmosfera. Jedyną osobą, która się jej nie poddaje, jest bezduszny i chciwy lichwiarz Scrooge, który nawet teraz przypomina zadłużonym sąsiadom o ich niespłaconych kredytach. Święta cieszą za to jego księgowego - Boba Cratchita. Niestety ośmiela się żartować z ponurego usposobienia swojego szefa, w konsekwencji czego zostaje bez pracy i pieniędzy. Nie tylko nie może kupić świątecznego indyka, ale także Klara - jego córeczka - nie dostanie wymarzonego dziadka do orzechów w prezencie. Dziewczynka błaga Scrooge’a, aby w tej sytuacji to on podarował jej zabawkę. Jednak Scrooge w gniewie niszczy zabawkę, czym doprowadza dziewczynkę do łez. Od tej pory jawa miesza się ze snem i dzieją rzeczy nadprzyrodzone, prawdziwie bajkowe - jak to w snach często bywa. Scrooge wraca do domu i zasypia, ale czy rzeczywiście to, co teraz się wydarza jest tylko snem? Kiedy budzi się następnego ranka, jest już zupełnie innym człowiekiem i stara się naprawić zło, które innym uczynił.

Ciekawie poprowadzona narracja i - tym razem - bardzo dobre przygotowanie tancerzy od strony aktorskiej to niewątpliwie duże auty tej realizacji. I nie jedyne, bo przecież w tle mamy wyjątkowo pięknie zaprojektowaną scenografię Martina Černý’ego i bajkowe kostiumy Romana Šolca, w każdym szczególe pieczołowicie wykonane przez pracownie rzemieślnicze teatru. No i oczywiście oglądamy nieprzeciętną, bardzo ciekawie skomponowaną choreografię, która chyba sprawia tancerzom jeszcze jakąś trudność, co niestety podczas spektaklu było widać. Ale przecież warto mieć na uwadze to, że z czasem, ze spektaklu na spektakl, tancerze będą przecież swoje partie tańczyć z coraz większą swobodą. Tak skonstruowaną choreografię można zresztą zatańczyć tylko dobrze albo nie tańczyć jej wcale.

Wśród wykonawców moją uwagę przykuli szczególnie: Joshua Legge (brawo za grację, styl i prawdziwie piekielną energię), Alicja Bajorek (tańczyła z wielką delikatnością i kontrolowaną pasją) i Laura Ryngajło (ależ ta wróżka ma klasę!). Ale przecież doskonale wypadły również całe duety i partie zbiorowe. Świetny był taniec hiszpański, taniec rosyjski (brawo Chase Vinning!) czy wykonany z dużą dawką humoru taniec 4 Harlekinów. Piękny był walc w wykonaniu Marii Góralczyk i Giuseppe Stancanelli’ego. Oczywiście urzekające były Śnieżynki. Duet Klary i Księcia oraz ich pokazy solowe także robiły dobre wrażenie, choć przyznam, że momentami miałam obawy, czy przypadkiem któreś podnoszenie nie skończy się kontuzją tancerki. Na szczęście nic takiego się nie stało, jednak sądzę, że Yuki Itaya potrafi zatańczyć lepiej niż pokazał to tego wieczoru. Jego partie solowe natomiast bardzo mi się podobały. Dostrzegłam również jednego tancerza, który chyba znalazł się na scenie przez pomyłkę, bo raczej nie z powodu swoich umiejętności tanecznych, ale jego nazwisko pominę milczeniem. natomiast przyjemności oglądania spektaklu premierowego dopełniła orkiestra jak zwykle świetnie prowadzona przez Rafała Janiaka.

Mówiąc szczerze żal mi było – i chyba trochę jest nadal – „Dziadka do orzechów” G. Madii. Spektakl zachwycał czystością formy pod każdym względem. Myślę jednak, że „Dziadek do orzechów. Opowieść wigilijna” Vámosa jest równie urzekający a przy tym bardzo widowiskowy i doskonale wpisuje się w świąteczny klimat. Ma też świetnie rozpisane libretto. Przepiękna scenografia i kostiumy, doskonała muzyka i sceniczny rozmach są naprawdę imponujące i godne uwagi. To spektakl, którego nie można pominąć w swoich planach świąteczno-teatralnych.

Po wielokroć brawo.





***

DZIADEK DO ORZECHÓW. OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
- Piotr Czajkowski


Teatr Wielki w Łodzi
Premiera: 06.12.2025


Realizatorzy:


Choreografia: György Youri Vàmos
Autor libretta: Balet Youriego Vámosa na podstawie E.T.A. Hoffmana i Ch. Dickensa
Kierownictwo muzyczne: Rafał Janiak
Dekoracje: Martin Černý
Kostiumy: Roman Šolc
Reżyser światła: Martin Bronec

Autor plakatu: Piotr Karczewski
Inspicjenci: Mariusz Caban, Karolina Filus


Obsada:


Scrooge: Nazar Botsiy
Klara Cratchit: Alicja Bajorek
Książę: Yuki Itaya
Bob Cratchit i Diabeł: Joshua Legge
Pani Cratchit i Wróżka: Laura Ryngajłło
Drosselmeier: Dawid Kucharski
Żona Drosselmeiera: Monika Maciejewska-Potockas
Rzeźnik: Koki Tachibana
Żona Rzeźnika: Valentyna Batrak
Dama z ostrokrzewem: Ekaterina Kitaeva- Muśko
Dama z kasztanami: Julia Sadowska
Piekarz: Agoston Barany
Żona Piekarza: Angela Albonetti
Dwie guwernantki: Sonya Shteyn, Claudie Lacquemanne
Bogata Dama: Stanislava Pincekova
Bobbie: Sebastian Olczyk
Oliver: Kinga Łapińska
Dzieci: Ilona Nesterenko, Sakurako Onodera, Natalia Jagodzińska, Oleksii Balitskyi, Samuele Sciotto, Paweł Kurpiel
Straże: Yuki Itaya, Chase Vining, Dominik Senator, Nathan Claridge
Duchy: Giuseppe Stancanelli, Nathan Claridge, Emanuele Bernardi, Koki Tachibana
Dzieci - śnieżynki: Eva Chatal, Natalia Jagodzińska, Sakurako Onodera, Piotr Promiński, Samuele Sciotto, Oleksii Balitskyi
Taniec hiszpański: Sonya Shteyn, Kata Ban, Gabriela Ignaszak, Claudie Lacquemanne, Joshua Legge
Taniec rosyjski: Chase Vining, Samuele Sciotto
Taniec chiński: Ekaterina Kitaeva-Muśko
Jackie: Kinga Łapińska
Harlekiny: Emil Tamborski, Emanuele Bernardi, Anton Arzhannikau, Oleksii Balitskyi
Duet orientalny: Valentyna Batrak, Koki Tachibana
Walc solo: Maria Góralczyk, Giuseppe Stancanelli, Sakurako Onodera, Emanuele Bernardi


Soliści, Koryfeje, Zespół Baletu, Chór Dziecięcy i Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi
Uczniowie Ogólnokształcącej Szkoły Baletowej im. Feliksa Parnella w Łodzi






poniedziałek, 1 grudnia 2025

Uwikłani. "Sprawiedliwie" w reż. Ewy Platt w Teatrze Nowym w Łodzi - recenzja

 

Najnowszy spektakl Teatru Nowego im. K. Dejmka w Łodzi to bardzo szczery i brutalny obraz lokalnej społeczności, w której bieda, przemoc i wyzysk jest na porządku dziennym. Przewrotnie, ale bez znieczulenia realizatorzy pytają o to, czym właściwie jest sprawiedliwość: manifestacją siły czy jedynie katalizatorem rozpaczy i bezsilności? Czy jest jakaś inna opcja? Listopadowa premiera spektaklu „Sprawiedliwie” w reż. Ewy Platt udowodniła, że warto pamiętać o wybitnych polskich autorach i ich dziełach, które pomimo upływu dziesięcioleci nadal pozostają aktualne.



Z jaką zatem historią tutaj się stykamy? Otóż młody chłopak, Jasiek stanął w obronie honoru Nastki, dziewczyny ze wsi, w której był zakochany. Co konkretnie zrobił? Pobił napastującego ją rządcę za co został skazany na trzy lata więzienia. Historia rozpoczyna się po roku odsiadki, gdy Jasiek ucieka z więzienia. Podczas ucieczki zostaje postrzelony przez strażników, ale ostatecznie udaje mu się dotrzeć do rodzinnej wsi. Matka otacza go troskliwą opieką i ukrywa nie tylko przed wymiarem sprawiedliwości, ale również przed mieszkańcami wsi, bo przecież Jasiek jest poszukiwany, okryty hańbą, ponownie grozi mu sąd i skazanie a sąsiedzi nie mają litości ani zrozumienia. Wprost przeciwnie - próbują wykorzystać desperację matki Jaśka a jego samego schwytać i... zlinczować. Sprawiedliwie?Atmosfera z minuty na minutę gęstnieje, a poczucie sprzeciwu wobec ludzkiej niegodziwości rośnie, ale - niestety - klęska Jaśka i jego matki w walce o dobre imię, godność i sprawiedliwość jest nieunikniona. Silniejszy wygrywa? Jakże to brutalnie współczesne!..


Fot. HAWA



Opowiadanie Reymonta zostało bardzo sprawnie przeniesione na scenę a przecież nie należy do najłatwiejszych, tak do zagrania, jak i odbioru, czego główną przyczyną jest język narracji oraz duże zagęszczenie napięć w relacjach pomiędzy bohaterami opowieści i ze względu na wielopłaszczyznowość tekstu literackiego. Niewątpliwie dużym plusem jest umiejętne wydobycie z treści opowiadania tego, co najważniejsze, aktualne, żywe i współcześnie nas dotykające. Realizatorzy podrzucają widzowi naprawdę poważne tematy do przemyśleń i dyskusji. Pytają o kondycję współczesnych społeczeństw, budowanie więzi i o ich jakość, o potrzebę władzy i manifestacji siły, o to, do czego może doprowadzić bieda czy wyzysk, czym jest cierpienie a czym tytułowa sprawiedliwość, odpowiedzialność czy uczciwość wobec drugiego człowieka. Cenne jest również to, że w spektaklu pojawiają się porządnie skonstruowane postacie o precyzyjnie, wyraźnie zarysowanych osobowościach. Przeczuwamy, że ta historia nie może skończyć się dobrze, ale – to jest bardzo przewrotne – do końca mając nadzieję na jakąś przemianę tej czy innej postaci czy po prostu ufając jej szczerości, która odmieni los kluczowych bohaterów tej bardzo zgrabnej adaptacji.

Ale nie wszystko podobało mi się w obszarze realizacji spektaklu. No bo z jakiego powodu widzimy na scenie zwłoki krowy, skoro Matka Jaśka kupuje milczenie Tekli maciorką? Nie dostrzegam tutaj jakiegoś sensownego uzasadnienia pojawienia się na scenie krowy. Równie dobrze mógł to być koń czy baran. Czemuś konkretnemu to miało służyć? Po drugie, język dialogów na wprost zaczerpnięty z opowiadania Reymonta zderzono z czasem nam współczesnym (telefony komórkowe i „sefliaki” Dziedzicowej, plastykowe krzesła ogrodowe, radio tranzystorowe, kostiumy), może z początkiem lat dwutysięcznych. Coś na zasadzie: Patrzcie, patrzcie, minęło sto lat a nic się nie zmieniło! Nie jesteśmy ani mniej ani bardziej cywilizowani! Wieś czy miasto a czasy nadal niczyje. Ale tak, taką artystyczną wizję czasów akceptuję. Problem zauważam w czym innym, a mianowicie w tym, że z tego powodu wkradło się tutaj dokuczliwe poczucie przesady i zamazania czegoś, co powinno być klarowne - zupełnie jakby realizatorzy nie mogli się zdecydować, w jakich czasach osadzić wydarzenia. A wystarczyłoby nieco uprościć język (uprościć a nie uwspółcześnić!) albo scenografię czy kostiumy osadzić bliżej czasu wynikającego z treści noweli „Sprawiedliwie”. I po trzecie, momentami przeszkadzały mi przedłużające się spowolnienia akcji. Podejrzewam, że miały skontrastować np. dynamikę poprzedniej sceny, albo może tu miało coś zadziać się w sferze emocjonalnej, ale moim zdaniem były to momenty zbędne. Natomiast nie uważam, żeby te mankamenty przesądzały o wartości tej realizacji. Traktuję je raczej drugorzędnie.

Ufność wobec tej czy innej postaci spektaklu – o czym wspomniałam wcześniej – jakaś wiara w jej naturalne dobro to zasługa nie tylko sprawnej dramaturgii i reżyserii, ale również świetnego warsztatu obsady spektaklu. Mnie najbardziej spodobali się Paweł Audykowski jako Sołtys, Magdalena Kaszewska jako Tekla i Michał Kruk jako Walek. Szczególnie Magdalena Kaszewska przykuwała moją uwagę. Ale mimo wszystko to przecież Matka, czyli Monika Buchowiec była postacią centralną tej realizacji. Na niej ogniskowały się wszystkie wydarzenia i działania pozostałych bohaterów tej historii, także jej syna – Jaśka. Zdeterminowana, gotowa na każde poświęcenie, skupiona, ale i pogodzona z cierpieniem w imię matczynej miłości... A jednak trudno było kibicować jej zabiegom o uratowanie syna przed ponownym aresztowaniem. Jasiek - zagrany przez Damiana Sosnowskiego – budził we mnie jednak pewien niepokój, wydawał się być nieprzewidywalny. Sosnowski doskonale pasował do tej roli. Generalnie wszyscy byli bardzo prawdziwi, wiarygodni w działaniach i emocjach. Nawet nieco neurotyczna Dziedzicowa (Katarzyna Żuk), budząca mieszane uczucia, zadziwiająca przesadnymi reakcjami - takimi jakby trochę na pokaz - była nad wyraz autentyczna. No bo przecież, jakby tak się rozejrzeć dookoła to nie trzeba szukać daleko, żeby taką Dziedzicową czy Jaśka, Sołtysa albo i Walka znaleźć. Ilu z nas jest podobnie uwikłanych we wzajemne zależności? W tak bardzo niewspółmierne, niesymetryczne, przemocowe?.. Pewnie wielu. No cóż, musze stwierdzić, że obejrzałam świetne aktorstwo od pierwszej do ostatniej sekundy spektaklu, takie nie dające widzowi ani chwili wytchnienia. 

Na koniec może jeszcze tylko dodam, że liczę na możliwość ponownego obejrzenia spektaklu "Sprawiedliwie". Za jakiś czas. Myślę, że - biorąc pod uwagę takie specyficzne zagęszczenie środków wyrazu, emocji czy znaczeń - ten spektakl i same postaci będą się rozwijać. Mocna to rzecz, może pozytywnie zaskoczyć, chociaż finalnie historia Jaśka kończy się źle. Polecam.



Fot. HAWA




Fot. HAWA



Fot. HAWA



Fot. HAWA


***


Sprawiedliwie
- Wł. Reymont


Teatr Nowy im. Kazimierza Dejmka w Łodzi
Prapremiera: 21 listopada 2025 roku, Mała Scena


Realizatorzy:


Reżyseria | Adaptacja: Ewa Platt
Dramaturgia: Zuzanna Pajowska
Scenografia: Anna Rogóż
Ścieżka dźwiękowa: Dominik Ossowski, Mateusz Sochań
Asystent reżyserki: Paweł Audykowski
Twórcy modelu krowy: Malwina Kowalewska, Andrzej Dromert
Identyfikacja graficzna: Mateusz Dziworski
Inspicjentka: Agnieszka Choińska


Obsada:


Damian Sosnowski (Jasiek)
Monika Buchowiec (Winciorkowa)
Magdalena Kaszewska (Tekla)
Paweł Audykowski (Sołtys)
Michał Kruk (Walek)
Sławomir Sulej (Ksiądz)
Katarzyna Żuk (Dziedzicowa)
Matylda Wojsznis (gościnnie) (Nastka)



poniedziałek, 10 listopada 2025

"Uśnijcie krwawe sny króla Rogera". Benefis Joanny Woś w Filharmonii Łódzkiej

 

W minioną sobotę w Filharmonii Łódzkiej znakomita śpiewaczka operowa i solistka Teatru Wielkiego w Łodzi Joanna Woś świętowała 40-lecie działalności artystycznej. Tego wieczoru wojewoda łódzki Dorota Ryl odznaczyła jubilatkę Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Joanna Woś wystąpiła również w koncertowym wykonaniu „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego i po raz pierwszy w swej karierze wcieliła się w postać Roksany, królewskiej małżonki.



Joanna Woś od momentu swego scenicznego debiutu, 1986 roku związana jest z Teatrem Wielkim w Łodzi. Ma nieskazitelny głos, o czym niejednokrotnie mogliśmy się przekonać podziwiając jej występy w operach Mozarta, Offenbacha, Donizettiego, Rossiniego czy Verdiego. Często nazywana jest „królową włoskiego bel canta” a jej wyjątkowe umiejętności wokalne i doskonała zdolność kreacji postaci scenicznych – zresztą wielokrotnie nagradzane Złotą Maską - sprawiły, że stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci na polskiej scenie operowej. Joannę Woś od lat można podziwiać nie tylko w Teatrze Wielkim w Łodzi, ale także na scenach Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie, Opery Krakowskiej, Teatru Wielkiego w Poznaniu, Opery Bałtyckiej, Filharmonii Narodowej oraz Filharmonii Krakowskiej. Solistka gości również na wielu światowych scenach operowych i tu można wymienić chociażby Royal Festival Hall w Londynie, Alte Oper we Frankfurcie, Deutsche Oper w Berlinie, Auditorium w Rzymie, Centrum Galiny Wiszniewskiej w Moskwie, Operę Narodową w Wilnie czy Operę Narodową w Zagrzebiu. Jej występy są zawsze ciepło przyjmowane przez publiczność i krytykę a pojawienie się jej nazwiska na afiszu naprawdę elektryzuje wielbicieli opery.


Fot. Marcin Stępień - z archiwum Filharmonii Łódzkiej



Podczas uroczystości w Filharmonii Łódzkiej Joanna Woś zadebiutowała w partii Roksany w koncertowym wydaniu opery „Król Roger” Karola Szymanowskiego z librettem Jarosława Iwaszkiewicza. Libretto oparte zostało na legendzie o sycylijskim królu Rogerze II i ogólnie rzecz ujmując opowiada o konflikcie pomiędzy rozumem a zmysłowością, kiedy porządek rzeczy w państwie i w życiu władcy burzy przybycie Pasterza.

Tego wieczoru poza Joanną Woś w partii Roksany, usłyszeliśmy Joannę Motulewicz (alt; Dyakonissa), Andrzeja Dobbera (baryton; Król Roger), Piotra Buszewskiego (tenor; Pasterz), Aleksandra Kunaca (tenor; Edrisi) i Wojciecha Gierlacha (bas; Archiereios). Oczywiście najwięcej uwagi publiczności skupiła na sobie jubilatka. Pieśń Roksany "Uśnijcie, krwawe sny króla Rogera" w jej wykonaniu zabrzmiała niezwykle pięknie, niemal hipnotyzująco. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że i pozostali artyści wystąpili doskonale. Wspomnę tu chociażby świetną arię Pasterza, którą śpiewał Piotr Buszewicz („Mój Bóg jest piękny jako ja”) czy zapowiadającą zakończenie dzieła pieśń Rogera „Wokół martwota głazów”, świadomego już swego osamotnienia i porażki oraz zbiorowe wykonanie „Rogerze! Rogerze!”. Fantastyczne głosy i atencja wykonawcza bardzo trafnie odzwierciedlały emocje kreowanych wokalnie postaci. Nie będę zatem ukrywać, że dałam się wciągnąć w dramat Króla Rogera, którego zakończenia stało się na powrót początkiem - tym bardziej, że dyrektor artystyczny Filharmonii Łódzkiej Paweł Przytocki znakomicie poprowadził orkiestrę, której słuchałam z wielką przyjemnością.

Cóż, okazuje się, że scenografia nie jest potrzebna, aby doskonale zagrać i z drugiej strony z przyjemnością wysłuchać dzieła operowego, które w zasadzie mogłoby komuś wydać się trochę trudne w odbiorze bez rozbudowanej warstwy wizualnej. Przyklaskuję jednak takiej opcji, bo scenograf i reżyser potrafią zepsuć nawet najlepiej zaśpiewaną operę. Życzę zatem jubilatce dalszych sukcesów artystycznych, sobie przyjemności zasiadania na widowni podczas spektakli i koncertów z jej udziałem, zaś wszystkim artystom gratuluję doskonałego występu, bo na długo pozostanie w pamięci łódzkiej publiczności.



Fot. Marcin Stępień - z archiwum Filharmonii Łódzkiej



Fot. Marcin Stępień - z archiwum Filharmonii Łódzkiej



Fot. Marcin Stępień - z archiwum Filharmonii Łódzkiej



Fot. Marcin Stępień - z archiwum Filharmonii Łódzkiej



Fot. Marcin Stępień - z archiwum Filharmonii Łódzkiej





***

𝗕𝗲𝗻𝗲𝗳𝗶𝘀 𝗝𝗼𝗮𝗻𝗻𝘆 𝗪𝗼𝘀́

ꜰɪʟʜᴀʀᴍᴏɴɪᴀ ᴌᴏ́ᴅᴢᴋᴀ - ꜱᴀʟᴀ ᴋᴏɴᴄᴇʀᴛᴏᴡᴀ | ɴᴀʀᴜᴛᴏᴡɪᴄᴢᴀ 𝟤𝟢/𝟤𝟤 , 𝟫𝟢-𝟣𝟥𝟧 ᴌᴏ́ᴅᴢ́


𝗪𝘆𝗸𝗼𝗻𝗮𝘄𝗰𝘆:

Joanna Woś – sopran (Roksana)
Joanna Motulewicz – alt (Dyakonissa)
Andrzej Dobber – baryton (Król Roger)
Piotr Buszewski – tenor (Pasterz)
Aleksander Kunach – tenor (Edrisi)
Wojciech Gierlach – bas (Archiereios)
Paweł Przytocki – dyrygent
Artur Koza - przygotowanie chóru
Chór FŁ
Orkiestra Symfoniczna FŁ
Chór Dziecięcy Miasta Łodzi pod dyr. Przemysława Orawskiego


𝗣𝗿𝗼𝗴𝗿𝗮𝗺:

Karol Szymanowski – „Król Roger” (wykonanie koncertowe)










wtorek, 26 sierpnia 2025

Bogactwo opiera się na różnorodności. Rozmowa z Jackiem Przybyłowiczem


- rozmowa z Jackiem Przybyłowiczem, tancerzem, rezydentem choreografem w Teatrze Wielkim w Łodzi i kuratorem Łódzkich Spotkań Baletowych.


Fot. J. Miklaszewska


Agnieszka Kowarska - Może na początek zadam dość banalne pytanie, bo nie bardzo wierzę w doniesienia prasowe na pana temat. Jak to się stało, że zaczął pan tańczyć?

Jacek Przybyłowicz – Mama przeczytała ogłoszenie w gazecie, że są przyjęcia do szkoły baletowej. Na początku nie bardzo mi się to podobało. To nie był mój pomysł, to był pomysł mamy, bo miała podejrzenia o jakąś dysfunkcję… Miałem po prostu dużą ilość energii i okazało się, że w jakiś sposób szkoła baletowa jest katalizatorem mojej takiej nadaktywności fizycznej. I te problemy wychowawcze, jakie rodzice mieli ze mną zostały zniwelowane przez system edukacji szkolnictwa baletowego. Chociaż decyzja to była pochopna to taniec stał się sposobem na życie, moją drogą życia. Ale to już w wieku późniejszym, kiedy rzeczywiście tego „bakcyla” przyjąłem.

Nie wierzę, że trzeba było Pana namawiać czy zmuszać...

Rodzice nie zmuszali mnie, broń Boże, ale to była ich propozycja – a może poszedłbyś zobaczyć, jak wyglądają egzaminy wstępne do szkoły baletowej? I ja z najwyższą lokatą do tej szkoły się dostałem. To oczywiście jakoś i dziś łechce moje ego. I pewnie ostatecznie dlatego zdecydowałem, że jednak pójdę do tej szkoły. Tak, nikt mnie nie zmuszał, ale to absolutnie nie był mój pomysł.

Karierę tancerza zakończył pan dość wcześnie, chyba w wieku 33 lat?

Mój organizm wydawał już sygnały, że nie jestem już wstanie kontynuować tej kariery na takim najwyższym poziomie wykonawczym ze względu ogromną ilość urazów. A przeszedłem je ze względu na ogromną ilość spektakli, które tańczyłem. To już była dewastacja własnego zdrowia.

Mówimy tu o pana pracy w Kibbutz Contemporary Dance Company?

Tak. Tańczyłem tam około 200 spektakli rocznie i praktycznie 6 dni w tygodniu byłem na bardzo wysokich obrotach. Byliśmy bardzo dużo pracującym zespołem. Zresztą do tej pory w tej grupie tak się pracuje, także… Gdybym zdecydował się na pracę w teatrze repertuarowym, myślę, że te parę lat jeszcze mógłbym potańczyć. Ale nie żałuję tego doświadczenia. Tu była szybsza eksploatacja ciała i większe obciążenia.

Pewnie to kwestia stylu tańca, bo są inne obciążenia są na stawy, mięśnie...

Na pewno. Przeszedłem cykl badań w Izraelu. Przeprowadziła je tamtejsza klinika medycyny tańca i ogólnie mówiąc wynik wskazywał, że te obciążenia od bardzo wczesnego wieku, także z etapu przygotowawczego, pozostawiają ślady do końca kariery wykonawczej.

Żałuje pan?

Myślę, że nie zamieniłbym tego swojego doświadczenia. Dobrze, że tak się stało. Po zakończeniu kariery wykonawczej nie miałem jakiegoś głodu bycia na scenie.

Był pan przesycony występami?

Byłem usatysfakcjonowany przebiegiem swojej kariery i teraz z uwielbieniem przyjeżdżam na Łódzkie Spotkania Baletowe obejrzeć jak fantastycznie inni tańczą. Delektuję się wykonaniami kolegów.

Odnoszę wrażenie, że obecnie to choreografia jest dla pana najważniejsza jako forma rozwoju twórczego. To konsekwencja, ciąg dalszy pana pracy jako tancerza czy po prostu nowy pomysł na życie zawodowe? Nie wszyscy tancerze odnajdują się po zakończeniu kariery nie wiedząc, co ze sobą zrobić.

Myślę, że wynikło to z potrzeby samodoskonalenia. Ta myśl we mnie dojrzewała i chciałem proces twórczy w jakiś sposób… rozwinąć. No, może za pierwszym razem chciałem się sprawdzić, bo pojawił się nagle II Ogólnopolski Konkurs Choreograficzny w Łodzi – drugi, bo pierwsza edycja była niemal 20 lat wcześniej. Studiowałem wtedy na Akademii Muzycznej, na pedagogice tańca a to była jedyna szansa odbycia studiów, które były studiami kierunkowymi. To był jedyny wydział w Polsce. Równocześnie tańczyłem w Teatrze Wielkim w Warszawie. I zdawałem sobie sprawę, że może to być jedyna szansa wzięcia udziału w tym konkursie, bo kolejna może się zdarzyć za następne 20 lat. W związku z tym oglądałem wszystko, co działo się w tańcu w tym czasie Polsce. Przyjeżdżałem właśnie na Łódzkie Spotkania Baletowe, ale w ogóle chłonąłem taniec. Nie tylko tańczyłem, przede wszystkim obserwowałem wszystko, co w tańcu się dzieje. I to był taki autorestart. I pojawiło się pytanie, czy jestem w stanie cokolwiek ułożyć, z czym będę mógł zgłosić się na taki konkurs.

I tak się stało, że za "Negocjacje" do muzyki Alessandro Marcella dostał pan pierwszą nagrodę.

Tak.

I co dalej? Dało to panu wiatr w skrzydła czy pojawiło się niedowierzanie i brak pewności siebie?

Wiatr w skrzydła i niedowierzanie to nie są wykluczające się wrażenia. Bo z jednej strony nie miałem żadnych umiejętności formalnych, nie znałem narzędzi choreograficznych, nie znałem technik tanecznych. A jeżeli naprawdę chciałbym być choreografem to przecież musiałbym się czegoś wcześniej nauczyć. A wtedy w Polsce wydawało mi się, że nie ma lepszego miejsca niż jakaś wewnętrzna emigracja, bycie na studiach, możliwości tańczenia w innych przestrzeniach poza tą bazą klasyczną, jaka wtedy była pierwszym moim bagażem edukacyjnym. Brakowało mi tych innych instrumentów, które dopiero po latach pozwoliły mi na świadome stanie się choreografem.

Wtedy, kiedy pan tworzył swoją pierwszą choreografię nie był pan w pełni świadomy tego, co robi?

Ja byłem świadomy, co chciałbym zrobić bez względu na ograniczenia wynikające z tego, że tak mało umiem. Ale przyjemność mi to sprawiało, bo proces twórczy w ogóle był ciekawy. To taka seria tworzenia czegoś, poszukiwania czegoś. Myślę, że kiedy ktoś chce być dobrym pisarzem musi posiadać jakiś warsztat pisarski. Brakowało mi wtedy tego warsztatu. Natomiast praca z wieloma choreografami, tymi wiodącymi choreografami przełomu XX i XXI wieku sprawiła, że ja rzeczywiście – podglądając ich metody pracy – umiałem je wykorzystać we własnej twórczości. I wydaje mi się, że jest to najlepsza szkoła choreografii. Wykładam teraz na Uniwersytecie Muzycznym na wydziale Tańca, m. in. analizę dzieła choreograficznego. Studentom zawsze mówię: „Drodzy państwo nie staniecie się poprzez udział w zajęciach znakomitymi choreografami. Możecie dostać instrumenty, które pozwolą wam w oczywisty sposób wykorzystać wiedzę w trakcie tego programu edukacji. Natomiast język sami musicie sobie wypracować, bo za was nikt tego nie zrobi.” Właśnie poszukiwanie języka to było pierwsze, bardzo zasadnicze zadanie do wykonania - chciałem, żeby w jakiś sposób w sobie ten język odnaleźć, wypracować.

Myślę, że to się panu udało. Dostrzegam też, że ma pan swoje ulubione sekwencje ruchu, które umieszcza często w swoich kompozycjach.

Myślę, że na pewno tak. Hm… Cały czas szukam, czasem zdarza mi się coś zrobić po prostu inaczej, że nie zachodzi powtórzenie oczywistych sekwencji czy rozwiązań, które dyktuje mi na przykład podświadomość. Natomiast jeżeli jest coś w czym dobrze się czuję, coś dobrze wygląda, to dlaczego mam to zmieniać? Można doskonalić w jakiś sposób…

Osadzić w innym kontekście?

Dokładnie. Ale generalnie to jest wielką wartością, jeżeli mówimy o dobrym choreografie, że on właśnie ma swoje rozwiązania, że jeżeli idziemy na jego spektakl to wiemy, czego możemy się spodziewać. Jest grupa choreografów, którzy pewne elementy umieszczają w każdej swojej choreografii. Są to jakby kropeczki nad „i”, które pojawiają się w różnych spektaklach.

Podobnie jak malarz stawia sygnaturę na swoim obrazie?

Tak. Oczywiście naturalną sprawą jest chęć zmiany albo rozszerzenie swojego języka tańca. W moim przypadku tak również często się dzieje, że po pracy z zespołem współczesnym mam ochotę układać choreografię „na palce” na duży zespół. Małe rzeczy po dużych i na odwrót - żeby było pewnego rodzaju zróżnicowanie, które daje jakby szerszą możliwość może nie tyle zmian co rozszerzenia określonego zasobu estetycznych narzędzi artystycznych. Wydaje mi się, że każdy choreograf szuka nowych rozwiązań, często podświadomie, nawet jeżeli już ma ugruntowany własny język. To jest coś, co jest niezwykle inspirujące.

Niewątpliwe z dobrym skutkiem stosuje pan te zasady, bo choreografie które widziałam zdecydowanie pozytywnie wyróżniają się spośród innych. Cały czas zastanawiam się, co w nich pojawia się takiego specyficznego? Czy to doświadczenia taneczne z Izraela i Niemiec powoduje, że ten ruch traktuje pan trochę odmiennie w swoich kompozycjach? Wygląda to tak, jakby analizował pan fenomen ruchu na różnych poziomach jego doświadczania.

Zawsze jak rozpoczynam jakiś proces staram się odciąć od swoich choreograficznych korzeni, tego całego doświadczenia. Ale może cały czas podświadomie czerpiemy z tego, co nas ukształtowało?.. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pani pytanie. Kiedy zaczynałem w zeszłym roku spektakl w Hiszpanii to nie wiedziałem, z czym wejdę do sali. Materiał, który dziś mam w głowie ciągle się zmienia, ale zakładam że zrobię coś nowego i przecież mogę rozpocząć nowy proces twórczy bazując na swoich ostatnich doświadczeniach choreograficznych.

A które z nich są dla Pana najcenniejsze?

Bardzo cennym doświadczeniem jest praca z małym projektem. Na przykład jest to duet albo trio, gdzie trzeba szukać zupełnie innych pomysłów, ponieważ te pomysły, które gdzieś najbliżej są w świadomości choreograficznej i w naturalny sposób - kiedy jesteśmy w poszukiwaniu nowego ruchu do nowej choreografii – „wyskakują” w którymś miejscu. Jak jakaś reklama, której nie chcemy oglądać.

To może sprawiać jakiś kłopot w pracy z zespołem?

Liczę na kontakt i współudział wykonawców, którzy staną się przez to współtwórcami choreografii. To zawsze jest nowe doświadczenie I nigdy nie wiem jak to finalnie będzie wyglądało.

W jednym z wywiadów wspomniał pan o tancerzach, którzy narzucają pewien materiał, bo mają ograniczenia czy jakieś warsztatowe niedoskonałości. Czy pan jako choreograf nie ma o to pewnego żalu, że jednak nie wszystkie koncepcje, które pan planuje zrealizować jednak nie zostaną zrealizowane?

Myślę, że nie mamy na to wpływu. Kiedy przyjmujemy zaproszenie do współpracy, to moim zadaniem jest dążenie do ideału wykonawczego - nawet jeżeli grupa nie jest idealna. A jeżeli jest to niemożliwe – to należy znajdywać takie środki artystyczne, które w możliwie optymalny sposób pozwolą tych tancerzy pokazać na scenie w jak najlepszym świetle. I wydaje mi się, że taka jest idea pracy twórczej i rola choreografa. To dodatkowy stres i dodatkowa motywacja oczywiście. Jakich środków artystycznych szukać mając na uwadze właśnie i dobro tancerza, i dobro choreografii? Często muszę skorygować choreografię albo wprowadzić inne rozwiązania, kiedy widzę, że coś nie działa technicznie.

Czy w takich sytuacjach dusza artysty nie cierpi?

Nie. Cierpię wtedy, kiedy nie jestem zadowolony z efektu finalnego.

A często się to zdarza?

Jestem bardzo wymagający. Rzadko zdarza się, żebym był ze wszystkiego do końca zadowolony, ale wydaje mi się, że w ogóle stan takiego samozachwytu albo braku podnoszenia sobie poprzeczki jest mi obcy po prostu.

Perfekcjoniści nie są szczęśliwymi ludźmi.

Ale czym jest perfekcja? Możemy tak określić pewien stan, w którym uświadamiamy sobie, że zawsze możemy pójść krok dalej czy podnieść poprzeczkę wyżej. Nie wiem. Dążenie do tego celu artystycznego jest pewnego rodzaju wyzwaniem artystycznym, któremu artysta stara się sprostać.

Niedawno dał się pan poznać także od innej strony. Podczas ostatnich Łódzkich Spotkań Baletowych w 2024 roku pełnił pan funkcję opiekuna merytorycznego całego wydarzenia. Czy miał pan dużo pracy jako ich kurator?

Musiałem przede wszystkim zaproponować program. Myślę, że w optyce festiwalu, który ma tak fantastyczną historię jest to - po pierwsze - niezwykle zobowiązujące. A po drugie, daje to wiele przyjemności. Zostałem o to poproszony w kwietniu 2023 roku, kiedy pracowałem nas swoimi choreografiami, ale je poskładałem i natychmiast zacząłem szukać, kto ewentualnie mógłby przyjechać na XXVII edycję Łódzkich Spotkań Baletowych. Jak się okazało ogromna ilość spektakli, które miałem na myśli i chciałem zaproponować, była niestety niedostępna. Albo zeszła z afisza i teatry tego w sezonie nie grały, albo zespoły po prostu przygotowywały się do innych wydarzeń artystycznych i premier. Niektóre natomiast miały już zakontraktowane wyjazdy na ten okres. Taki okres 2-3-letnich przygotowań jest optymalny. Mam świadomość tego, że gdyby budżet festiwalowy było o jedno zero wyższy to on absolutnie inaczej by wyglądał.

To znaczy jak?

Nie jest możliwe w dzisiejszym formacie funkcjonowania festiwalu zaproszenie zespołu, który ma sześćdziesięciu tancerzy, do tego jest pełen serwis technicznej obsługi, scenografia, kostiumy, przeloty, przejazdy dekoracji… To są gigantyczne pieniądze, porównywalne z największymi festiwalami operowymi, które Arena di Verone na przykład może produkować. Byłbym bardzo szczęśliwy mogąc zaprogramować i gościć w ramach Łódzkich Spotkań Baletowych balet Opery Paryskiej albo Tokyo Ballet.

Zapewne taniej byłoby po prostu pojechać na spektakl.

Dokładnie. Taniej jest wyekspediować połowę publiczności, która pojedzie i zobaczy spektakl w Paryżu niż przywieźć ten spektakl z Paryża do Łodzi. O tym mało kto wie, ale taka jest rzeczywistość. Musimy być realistami.

Myślę, że dobór zespołów w poprzedniej edycji ŁSB był sensowny. Przyjechały zespoły dobrze przygotowane z ciekawymi choreografiami. No, może nasz wystąpił troszkę gorzej, ale za to mierzył się z doskonałą, choć przecież specyficzną choreografią. Jakaś myśl przewodnia panu towarzyszyła, kiedy zapraszał pan zespoły? Miało się wrażenie, że każdy kolejny występ jest dopełnieniem poprzedniego.

One nie były estetycznie od siebie dalekie.

Nawiązywały do siebie?

Tak. Broniłem się jednak przed tym, żeby wymyślić jakieś słowo, które będzie słowem – idiomem tej edycji. Tym bardziej, że ŁSB były zawsze kalejdoskopem różnych jakości, ale bardzo wysokich poziomów artystycznych. Było tu wielu interesujących gości. Będąc widzem różnych festiwali za granicą i w Polsce muszę powiedzieć, że męczy mnie to, kiedy narracja kuratora jest dominująca. Czyli generalnie program jest fantastycznie przygotowany pod względem dramaturgicznym, ale nie ma w nim spektakli interesujących, które naprawdę chcę zobaczyć. I czy to nie jest nadużycie, które w tej chwili tak bardzo zakorzeniło się w budowaniu programów festiwalowych na świecie, że przez to nie mamy szansy obejrzenia podczas festiwalu najlepszego spektaklu, bo akurat w tym roku on nie pasuje do głównego idiomu? Moją chęcią było zorganizowanie przestrzeni, w której każdy praktycznie będzie mieć możliwość znalezienia dla siebie produkcji, którą chciałby zobaczyć. Nie oczekiwałem, żeby wszyscy chcieli zobaczyć każdą realizację, ale żeby zobaczył chociaż jedno dzieło, które chciałby rzeczywiście doświadczyć.

No to powiem szczerze, że ja czuję się w pełni usatysfakcjonowana.

Dziękuję za te słowa,. Myślę, że wszyscy, którzy przyjeżdżają na Łódzkie Spotkania Baletowe to niezwykła widownia. Myślę też, że gdybym zaprezentował ten program w innym mieście, nie zostałby on odebrany w tak entuzjastyczny sposób. Kiedy w 1991 roku oglądałem na żywo choreografię Ohada Naharina w Operze Narodowej w Warszawie to wtedy teatr był wypełniony może w 20-30%. Właściwie spektakl ten przeszedł zupełnie niezauważony przez publiczność warszawską. Dzisiaj gdybyśmy chcieli ten sam spektakl zaprezentować, to w ciągu paru minut sprzedałaby się każda ilość biletów na spektakle, które teatr by zaprogramował. Ale wielkich spektakli w polskich teatrach operowych nie ma. Dlatego Łódzkie Spotkania Baletowe są takim skarbem narodowym naszego środowiska.

Jak to?

Nie było kiedyś takiej tradycji oglądania tańca współczesnego w murach opery narodowej. Poza tym zespół nie był znany. To co się stało na przestrzeni 30 lat w kontekście percepcji tańca współczesnego jest jakąś kulturową rewolucją. Wtedy taniec współczesny był czymś mało popularnym naprawdę. Jego ranga była niewielka.

Ale w tym czasie już pojawiły się różnego rodzaju programy telewizyjne oparte na tanecznych pokazach konkursowych typu „you can dance”.

Nie, to już było kilka lat później. Natomiast to, co działo się nie było doceniane, bo nie było znane w Polsce. To funkcjonowało chyba tylko w Łodzi. To tutaj przyjeżdżałem zobaczyć jakiś spektakl. Do tej pory w Łodzi spotykamy się środowiskowo i po tylu latach np. widzę się z kimś i mówimy sobie „to do zobaczenia za dwa lata na festiwalu”. Na widowni oczywiście. Ale są to pewnego rodzaju długoterminowe przyzwyczajenia, które ukształtowały tak fantastyczną publiczność, która jest dzisiaj. To jest niezwykle cenne, że do Łodzi można zaprosić dowolny zespół, który ma silną pozycję artystyczną. I często bardzo ambitny program, który gdzie indziej najprawdopodobniej nie przejdzie, nie spodoba się tak bardzo jak tutaj.

A spotkał się pan z takim zarzutem, że skoro są to spotkania baletowe, to dlaczego jest w nich tyle tańca współczesnego?

Bardzo chciałabym, żeby ten repertuar wielki też w jakiś sposób mógł zostać włączony w przestrzeń festiwalową, ale to są gigantyczne koszty. Rzeczywiście w czasach świetności festiwalu było siedem spektakli z czego trzy, cztery były dużymi klasycznymi produkcjami. Ze względów ekonomicznych nie możemy sobie na to dziś pozwolić, ale cieszę się z tego niezwykle, że jest on cały czas atrakcyjny dla publiczności.

Mimo wszystko repertuar minionych spotkań trudno byłoby uznać za ubogi.

Myślę, że bogactwo opiera się na różnorodności. Niedaleko naszej zachodniej granicy, ale również południowej i północnej można znaleźć wspaniałe zespoły, które z chęcią do nas przyjechałyby, ale to jest kwestia kilkuset tysięcy za jeden spektakl. Czy mamy w związku z tym zrobić pół spotkań baletowych? Gdybyśmy chcieli przywieźć Den Kongelige Ballet z Kopenhagi czy balet z Drezna, które są stosunkowo blisko to byłoby to tylko jedno spotkanie publiczności zamiast całego festiwalu. Takie mamy realia, które wymuszają na nas pewne ograniczenia treści i formy.

Cały czas mam w pamięci festiwalowy występ L-E-V. Sześciu tancerzy potrafiło wypełnić całą scenę i nie potrzebując do tego żadnej scenografii, natomiast bezdyskusyjnie przyciągnęli uwagę. Niezależnie od tego, czy tańczyli w kompletnej ciszy, czy przy głośnej muzyce, wykreowali kompletnie inną rzeczywistość, w którą bardzo skutecznie wciągnęli publiczność. Czy my właściwie tu w Łodzi mamy takich tancerzy? Pytam o to w kontekście audycji baletowych, które co jakiś czas odbywają się w Teatrze Wielkim.

To kwestia choreografki, która dobiera sobie tancerzy do autorskiego projektu, do zespołu. Na taką audycję może przyjechać parę tysięcy osób. Problem tam jest taki, jak z dwóch czy trzech tysięcy osób wybrać tę właściwą szóstkę. Tak ten świat jest w tej chwili skonstruowany, że tam są tysiące ludzi, którzy szukają pracy i mam wrażenie, że największym problemem jest wyselekcjonowanie tych właściwych osób. Natomiast jest pierwsza i druga liga analogicznie do sportu i tancerze z jednego zespołu idą do drugiego. Pytaniem jest, jak zaplanować swoją karierę wykonawczą, żeby dojść do tego najwyższego poziomu wykonawczego.

Czasu może na to zabraknąć, skoro kariery są takie krótkie.

I tak mało jest tych najlepszych zespołów, w których wszyscy tancerze chcieliby tańczyć.

I wakatów w tych zespołach.

I wakatów. Właśnie.

Czy dobry tancerz rzeczywiście powinien umieć zatańczyć wszystko – od klasyki po najtrudniejsze style współczesne? Musi być uniwersalny w tym, co robi?

Myślę, że musi być uniwersalny. Uniwersalny to modne słowo dzisiaj. Natomiast, jeżeli mam do dyspozycji tancerza i wiem, że w jakiejś technice jest dobry, to dla mnie nie ma znaczenia, czy jest tancerzem współczesnym czy klasycznym. Bo jeżeli ktoś jest dobry, to mam możliwość skorzystać z tych jego nadzwyczajnych umiejętności w jakimś zakresie.

Czyli ideałem dla choreografa jest mieć swój autorski zespół?

Dla wielu choreografów tak.

A dla pana nie?

Dla mnie nie. Po prostu posiadanie zespołu to nie jest problem. Problemem jest obudowanie tego tym, co powinien mieć profesjonalny, dobry zespół, żeby mógł funkcjonować – środki, repertuar, możliwość posiadania własnej siedziby, odpowiednią przestrzeń, gdzie te spektakle można byłoby prezentować. To w naszych warunkach na poziomie najwyższym zrobić jest często niemożliwe lub bardzo trudne. W związku z tym wydaje mi się, że ja jako choreograf wolę być gościem zapraszanym niż być osobą, która w jakiś sposób walczy o to, żeby zespół przeżył. A przeżycie nie jest celem samym w sobie. Chodzi o rozwój i ekspansję artystyczna. Świadomość wymagań jakie stawia współczesny rynek sprawa, że odmawiam, jeżeli takie propozycje się pojawiają.

A który z tancerzy występujących podczas minionych Łódzkich Spotkań Baletowych przykuł pana uwagę w szczególności?

W ogóle byłem świadomy jakości i klasy artystów, których zaprosiliśmy. Nie chciałbym, żeby to wyglądało na chęć przypodobania się zespołowi Teatru Wielkiego w Łodzi, ale na przykład sceniczna Julia i Romeo, którzy zatańczyli nasz spektakl byli pewnym objawieniem dla mnie.

Na pokazach festiwalowych wystąpiły dwie pary. Którą parę solistów ma pan na myśli?

Ja widziałem podczas Spotkań tylko jeden pokaz, ten premierowy. Ale rzeczywiście to było dla mnie niezwykłe doświadczenie, takie metafizyczne. Może sam Szekspir nie był kluczowy w tym spektaklu, ale to wszystko, co działo się na scenie było tak mocno osadzone we współczesności w atmosferze dramatu historii niemal antycznej, niespełnionej miłości i bez happy endu... Ja w ogóle nie przepadam za tematem Romea i Julii, bo się źle kończy. Ale to było dla mnie takie olśnienie, że polscy artyści potrafią to zatańczyć, bo było tu dużo trudnych technicznie rzeczy.

Mnie zauroczyła Kata Ban w roli Julii i to zauroczenie cały czas trzyma. Najlepszy występ?

No muszę powiedzieć, że ja mam z tym kłopot. Może powiem tak: najdłużej czekałem na prezentację „Wieczoru Cunninghama” i zespół baletowy Opery Narodowej w Lyonie.

Przed nami kolejne XXVIII Łódzkie Spotkania Baletowe. W kwietniu 2026 roku zaprezentują się cztery zespoły. Jako pierwszy wystąpi zespół Baletu Teatru Wielkiego w Łodzi z premierą SUPERNOVA. W dalszej kolejności pojawią się łódzkiej scenie ze swoimi spektaklami English National Ballet, Gauthier Dance i Companhia Nacional de Bailado. Udało się panu zaprosić ciekawe zespoły.

Program najbliższej edycji jest efektem pracy kolektywnej. Spotkania to wielkie przedsięwzięcie logistyczne, działamy wspólnie jako team. Dyrektor Marcin Nałęcz - Niesiołowski ze swoim menedżerskim doświadczeniem bardzo nam pomaga na wszystkich etapach planowania i realizacji programu. W naszych wspólnych działaniach uczestniczy również Joanna Szymajda, kierowniczka baletu Teatru Wielkiego w Łodzi oraz impresariat naszego teatru.

Czego zatem możemy się podziewać?

W ramach XXVIII edycji Łódzkich Spotkań Baletowych w kwietniu i maju 2026 zobaczymy wspaniałych gości: English National Ballet z programem dwójki ikonicznych postaci światowej choreografii - Crystal Pite oraz Williama Forsythe`a. Prace innych utytułowanych twórców przedstawi po raz pierwszy w naszym kraju Gautier Dance. Goście z Niemiec zaprezentują wieczór choreograficzny Akrama Khana ''Turning of Bones'' oraz program etiud pt ''Elements'' w choreografii Sharon Eyal, Andonisa Foniadakisa, Louise Lecavalier i Mauro Bigonzetti. Listę zaproszonych gości zamknie Companhia Nacional de Bailado z Lizbony. My jako gospodarze otworzymy Łódzkie Spotkania Baletowe premierą dwuczęściowego wieczoru "Supernova" w choreografii Sharon Eyal z muzyką Ori Lihtika oraz mojego nowego spektaklu do którego muzykę pisze specjalnie Adam Walicki.

Ta zapowiedź brzmi bardziej niż zachęcająco. Wielbiciele baletu klasycznego znajdą coś dla siebie?

Jak najbardziej. Zależy nam bardzo aby w przyszłości balet klasyczny był zintegrowaną częścią każdej edycji festiwalowego programu. Nasi goście z Portugalii przywiozą do Łodzi ''O Mais'' pełnometrażowy spektakl baletowy w choreografii Fernando Duarte, dyrektora artystycznego CNBi. To wielka gratka dla miłośników tańca w Polsce, ponieważ zespół ten nigdy nie prezentował swoich prac w naszym kraju.

To chyba będą niezapomniane spotkania z tańcem. I tego życzę panu jako kuratorowi Łódzkich Spotkań Baletowych. Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.



i National Ballet of Portugal 








poniedziałek, 28 lipca 2025

Musisz to zobaczyć, czyli przygody Pinokia całkiem na serio - recenzja

 



Świetna muzyka i doskonale poprowadzona dramaturgia to obok bogatej obsady oraz nieprzeciętnej scenografii i kostiumów tylko niektóre atuty najnowszej realizacji Teatru Wielkiego w Łodzi. „Przygody Pinokia” to przykuwająca uwagę i trzymająca w napięciu opera dla najbardziej wybrednych, małych i dużych wielbicieli teatru nie tylko operowego.


Fot. Joanna Miklaszewska


Historię Pinokia, pajacyka wystruganego z drewna zna chyba każdy - jeżeli nie z książki czy innych realizacji teatralnych to chociażby z filmu Disneya. Osią intrygi tej opowieści jest to, że Pinokio (tu Zuzanna Nalewajek) będący drewnianą kukiełką, ożywa i jako krnąbrny, nieposłuszny i aż nadto egoistyczny chłopiec od razu zaczyna sprawiać kłopoty. Jednak pomimo tego, że wpada w złe towarzystwo i nawet ucieka z domu, cały czas bardzo pragnie być dobrym chłopcem. Gepetto (Arkadiusz Anyszka), Błękitna Wróżka (Patrycja Krzeszowska) i Świerszcz (Bohdana Habryielian) starają się go wychować i sprowadzić na dobrą drogę. Nie mają jednak łatwego zadania, bo Pinokio spotyka także tych, którzy namawiają go do różnych złych rzeczy – Lisa (Jakub Foltak), Kota (Krzysztof Marciniak) i swojego szkolnego kolegę Knotka (Dawid Kwieciński) oraz tych, którzy go po prostu wykorzystują jak chociażby Dyrektora Cyrku (Rafał Pikała). Przygody Pinokia są zatem pełne niebezpieczeństw, nieoczekiwanych zwrotów akcji i barwnych postaci. Ale to nie tylko sympatyczna bajka, to przede wszystkim opowieść o dorastaniu. A ono nie jest łatwe, prawda?

Doskonałym posunięciem było oddanie obowiązku wyreżyserowania tego spektaklu Robertowi Drobniuchowi. którego doświadczenie w teatrach lalek okazało się mieć niebagatelne znaczenie. Realizatorzy przyjęli perspektywę widza dziecięcego, którego w teatrach formy nieożywionej traktuje się bardzo serio. Pomimo konwencji bajki, każda scena odnosiła się do jak najbardziej realnej rzeczywistości. Realizatorzy jednak opowiadali o niej posługując się środkami wyrazu, które możemy podglądać najczęściej w teatrach lalek. Dzięki tego rodzaju dramaturgicznym zabiegom w realizacji pojawiło się wiele przepięknie zainscenizowanych scen – ach, ten występ marionetek! - bardzo poważnych i równocześnie komicznych. A wszystko to działo się w doskonale zaprojektowanej scenografii, gdzie operowy przepych (podobno możliwości scenicznie teatrów operowych przyprawiają niekiedy o zawrót głowy) został sensownie wykorzystany do zbudowania świata tak fantastycznego, jak i najbardziej realnego.

Co ciekawe twórcy tej opery nie stronili od scen dosyć drastycznych, bo Pinokio niejednokrotnie stawał w obliczu najprawdziwszego niebezpieczeństwa. I tu znowu trzeba pogratulować Drobniuchowi, że udało mu się skupić uwagę widza na oczekiwaniu, co się dalej wydarzy a nie na samym akcie przemocy. Reżyser wykazał dużą klasę w opracowaniu scen, którym kompozytor i autor libretta narzucili dość jednoznaczny charakter. Zresztą kompozycja Jonathana Dove’a, niezwykle bogata i momentami nieoczywista mogłaby być znacznie trudniejsza w odbiorze dla bardzo młodego widza, gdyby nie wrażliwość na dziecięce emocje i doświadczenie lalkarskie reżysera. Kto lepiej poradziłby sobie z tak mocno podkreśloną dynamiką opowieści? Poza tym takie częste zmiany nastrojów, cały wachlarz emocji, gwałtowność reakcji, zagęszczenie w muzyce (wielkie brawa dla artystów orkiestry za fantastyczny występ!) wymagały dużych umiejętności wykonawczych tak wokalnych jak i aktorskich. Na przykład Zuzanna Nalewajek właściwie była cały czas w gotowości, bo w zasadzie nie schodziła ze sceny i była przeurocza, duet Kot i Lis niezmiennie dowcipny czy postacie kreowane przez Rafała Pikałę bezkompromisowo przyciągały uwagę, itd. Cudowna była Patrycja Krzeszowska… No, mogłabym tu wymienić niemal wszystkich występujących w premierowym spektaklu artystów, którzy najwyraźniej mieli swój dobry moment.

Pod względem estetycznym, wizualnym, dramaturgicznym, muzycznym i również aktorskim „Przygody Pinokia” bardzo mi się spodobały i mam nadzieję, że opera ta zagości na dłużej w łódzkim teatrze. W tej realizacji było wszystko to, co w teatrze podoba mi się najbardziej: intensywność przeżyć, doskonała muzyka, świetni soliści, dobre aktorstwo, doskonała scenografia i kostiumy a przede wszystkim kompatybilność poszczególnych elementów spektaklu. Sądzę, że jest to realizacja o dużej wartości artystycznej na miarę baletowej wersji „Alicji w Krainie Czarów” z londyńskiej Opery Królewskiej i dydaktycznej. Jedynie, czego mogę się przyczepić to chyba tylko mikroportów, choć przy tak bardzo złożonej kompozycji muzycznej oraz wyjątkowo dużej dynamice spektaklu ich zastosowanie ostatecznie można uznać za uzasadnione.


Familijnie. Koniecznie do obejrzenia.



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska



Fot. Joanna Miklaszewska


***


Przygody Pinokia
- Jonathan Dove

Autor libretta: Alasdair Middleton na podstawie powieści Carla Collodiego Data premiery:


Teatr Wielki w Łodzi
Prapremiera polska: 1.06.2025




Realizatorzy:


Kierownictwo muzyczne: Rafał Janiak
Reżyseria: Robert Drobniuch
Scenografia: Aleksandra Starzyńska
Kostiumy: Aleksandra Starzyńska
Światła: Prot Jarnuszkiewicz
Projekcje multimedialne: Magdalena Łazarczyk, Łukasz Sosiński
Choreografia: Paulina Jaksim

Przygotowanie chóru: Rafał Wiecha

Asystenci reżysera: Adam Grabarczyk
Asystenci dyrygenta: Marcin Mirowski, Daniel Mieczkowski, Marta Kosielska

Autor polskiego przekładu libretta: Jacek Mikołajczyk

Realizacja dźwięku: Jan Kędzierski, Nikodem Sikorski
Autor plakatu: Paweł Ponichtera
Inspicjentki: Eliza Wacławik, Karolina Filus


Obsada:


PINOKIO: ZUZANNA NALEWAJEK
ŚWIERSZCZ: BOHDANA HABRYIELIAN
GEPETTO: ARKADIUSZ ANYSZKA
POŁYKACZ OGNIA, MARIONETKARZ / ROLNIK: ROBERT ULATOWSKI
MAŁPI SĘDZIA / DYREKTOR CYRKU ROLNIK: RAFAŁ PIKAŁA
KOT: KRZYSZTOF MARCINIAK
KNOTEK: DAWID KWIECIŃSKI
BŁĘKITNA WRÓŻKA: PATRYCJA KRZESZOWSKA
GOŁĄB: AGNIESZKA MAKÓWKA
LIS / WOŹNICA: JAKUB FOLTAK
NAGANIACZ: DAWID SAFIN
ARLEKIN: MARCIN CIECHOWICZ
ROZAURA: KATARZYNA PAWŁOWSKA
PANTALONE: ROBERT IWANKIEWICZ
SPRZEDAWCA WĘGLA: DAWID SAFIN
MURARZ: WOJCIECH STRZELECKI
MISTRZ BĘBNÓW: VALERY PADUKOU
ECHO: DAGMARA ĆWIK, AGATA RAWSKA-KMITA, WIKTORIA BOROŚ
3 ROLNIKÓW: KAROLINA JAGODA, EWELINA DACHOWSKA, ROBERT IWANKIEWICZ
ZŁOWIESZCZA POSTAĆ W TŁUMIE: ARTUR MLEKO
POSTACI Z TŁUMU PRZED TEATREM: KAROLINA JAGODA, DAGMARA ĆWIK, PEPE DIAZ- CRUZ, WOJCIECH GLĄDYS
NIEZADOWOLONA PANI Z WIDOWNI TEATRALNEJ: WIKTORIA BOROŚ
MARIONETKOWI POLICJANCI: KAJETAN KUŁAGOWSKI, ADRIAN KUBIAK
KRÓLIKI: AGATA RAWSKA-KMITA , JOANNA ŻELAZNY, WIKTORIA BOROŚ, WOJCIECH GLĄDYS, MICHAŁ WŁODARCZYK, PEPE DIAZ-CRUZ

"Dziadek do orzechów. Opowieść wigilijna" - świąteczna premiera baletowa w Teatrze Wielkim w Łodzi.

Miniona sobota upłynęła łódzkiej publiczności pod znakiem familijnych premier teatralnych. Niewątpliwie wyjątkowo widowiskową była przygotow...