niedziela, 7 marca 2021

GŁOS LUDZKI / TROUBLE IN TAHITI w Teatrze Wielkim w Łodzi. Jeden wieczór, dwie opery, wiele wrażeń - recenzja z premiery

 

Zgodnie z zapowiedziami repertuarowymi  Teatr Wielki z Łodzi 5 marca zaprezentował publiczności dwie jednoaktowe opery w reżyserii Michała Znanieckiego, premierową „Trouble in Tahiti” Leonarda Bersteina z librettem kompozytora napisanym w języku angielskim i „Głos ludzki” Francisa Poulenca. Choć to dwa samodzielne utwory,  reżyser dopatrując się w nich wspólnych nawiązań i kontynuacji, stworzył dwuczęściowe widowisko operowe spójne stylistycznie i znaczeniowo. Nie pozbawił ich jednak swoistej dla kompletnych utworów „osobności”.  Zarówno „Trouble in Tahiti” jak i „Głos ludzki” można oglądać i kontemplować oddzielnie. Sądzę jednak, że zestawienie tych dwóch oper jednego wieczoru i w ramach jednego widowiska  - chociaż podzielonego przerwą - było bardzo trafnym zabiegiem. Dobór zastosowanych w tym celu środków i rozwiązań scenicznych świadczy o wysokiej klasie artystycznej autora inscenizacji.

„Trouble in Tahiti” to historia jednego dnia z życia dwojga nieszczęśliwych ludzi, samotnych, choć pozostających w związku małżeńskim, spragnionych miłości i niezdolnych do porozumiewania się. Sam i Dinah mierzą się bowiem z perspektywą rozpadu związku. I chociaż pod koniec utworu okazują gotowość do ratowania małżeństwa, to aż nadto widoczny jest brak zaangażowania i wiary w takie zakończenie. Jakże kontrastuje z ich sytuacją obraz małomiasteczkowego życia wyśpiewany w preludium przez uśmiechnięty zespół jazzowy! Jako Dinah wystąpiła w tym pokazie Bernadetta Grabias a  jako Sam – Łukasz Motkowicz. Stworzyli na scenie naprawdę bardzo interesujący i dobrze współbrzmiący duet.





„Głos ludzki”, który łódzka publiczność obejrzała w drugiej części wieczoru, to przede wszystkim… monodram Jeana Cocteau, który został wystawiony po raz pierwszy w Comédie-Française w 1932 r. Cocteau wykorzystał w nim pomysły dramatopisarza H. Bernsteina oraz nawiązał do eksperymentów dźwiękowych i osiągnięć dadaistów. I to dzieło stało się wiele lat później librettem opery pod tym samym tytułem, autorstwa Francisa Poulenca, którą właśnie mieliśmy szczęście obejrzeć na deskach Teatru Wielkiego w Łodzi. Warto chyba nadmienić, że jest to ostatnia opera kompozytora a jej prapremiera odbyła się 6 lutego 1959 roku.

Cały utwór zawiera się w ramach trwającej około godziny rozmowie telefonicznej bohaterki z niewidocznym dla widzów kochankiem, który porzucił ją dla innej kobiety. Ona, czyli niesamowita Joanna Woś, musi w tej sytuacji zmierzyć się z poczuciem odrzucenia, samotnością, nieuchronnością bolesnej dla niej rzeczywistości. Na ile ta rzeczywistość jest rzeczywista a rozmowa jest jawą a nie snem czy fantazją bohaterki - trudno powiedzieć. Woś wykreowała bowiem postać pełną sprzeczności: silną i zdecydowaną a jednocześnie słabą i na granicy ucieczki w niebyt, liryczną i gwałtowną, na granicy upadku i uwznioślenia, pełną dziewczęcej nadziei i bólu dojrzałej kobiety. Nie jest łatwo stworzyć taką postać nawet niezłym aktorom dramatycznym. Zresztą, nawet zamknąwszy oczy, można było usłyszeć te sprzeczności w głosie Joanny Woś. Pięknie, z dreszczem emocji, uważnie. Czy zatem ta rozmowa odbyła się czy była zaledwie fantazją bohaterki i ucieczką ostateczną?

Niełatwy przekaz obu oper dodatkowo został wzmocniony przez zaskakujące zabiegi dramaturgiczne, ulokowanie miejsc dla widzów wokół obrotowej sceny („Głos ludzki” odegrano na scenie cały czas będącej w powolnym ruchu!) a orkiestrę przeniesiono w przestrzeń za sceną a właściwie tam, gdzie zazwyczaj zasiadają widzowie. W kilku miejscach ustawiono ekrany, które podczas obu oper pokazywały na żywo czarno-biały obraz z przestrzeni orkiestry, tzn. dyrygującego orkiestrą maestro Adama Banaszaka. W pewnym momencie pomyślałam nawet, że orkiestra pełni tu chyba także rolę symboliczną. Dlaczego? Otóż Ona (Joanna Woś) na koniec wycofuje się w świat dźwięku, pomiędzy instrumenty i tak kończy się spektakl. To bardzo ładna scena i można ją oczywiście interpretować na różne sposoby. Ja ze swojej strony powiem tylko tyle, że ta scena kończąca „Głos ludzki” stała się z pewnego powodu dla mnie ważna. Z jakiego powodu zaś nie zdradzę.

Ta szczególna spójność dramaturgiczna, wciągnięcie widza na scenę, poruszanie się wśród tematów niełatwych, smutnych, dręczących wielu z nas w codziennym życiu, przejście od niemal musicalowej koncepcji tragedii antycznej (trio jazzowe jako chór?) po tragedię muzyczną w postaci bardzo wymagającego udramatyzowanego monologu, wymagającego pzrecież od artystki nie tylko doskonałej techniki śpiewu ale i doskonałych zdolności aktorskich a od widzów uwagi i koncentracji - to wszystko dało w efekcie widowisko niezwykłe w odbiorze i refleksyjne.

No cóż, na koniec mogę jedynie zachęcić do obejrzenia tego wyjątkowego dyptyku operowego. Został starannie zainscenizowany, z zamysłem, z myślą przewodnią. A przy tym jest to doskonała okazja do zapoznania się – jak to ujął Poulenc – z nową muzyką. Ale, czy aby rzeczywiście nową? A może po prostu tkwiącą w nas samych a nie odkrytą dotąd?

 


***

Teatr Wielki w Łodzi

GŁOS LUDZKI / TROUBLE IN TAHITI


Opera

Kompozytor:
Francis Poulenc / Leonard Bernstein
Data premiery: 5.03.2021

Realizatorzy:

kierownictwo muzyczne: Adam Banaszak
reżyseria: Michał Znanieck


Obsada:

GŁOS LUDZKI


Ona:
JOANNA WOŚ (5 i 6.03) DOROTA WÓJCIK
Role aktorskie:
MARIA GORLACH, ADAM GRABARCZYK, MARCIN CIECHOWICZ



TROUBLE IN TAHITI

SAM:
ŁUKASZ MOTKOWICZ (5.03), ANDRZEJ KOSTRZEWSKI (6.03)
DINAH:
BERNADETTA GRABIAS (5.03), AGNIESZKA MAKÓWKA (6.03)
TRIO:
ALEKSANDRA BORKIEWICZ, ARKADIUSZ ANYSZKA, KDAWID KWIECIŃSKI (5.03) / HANNA OKOŃSKA, ARTUR MLEKO, RZYSZTOF PILCH (6.03)
Role aktorskie:
MARIA GORLACH, ADAM GRABARCZYK, MARCIN CIECHOWICZ


Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi
dyrygent:
ADAM BANASZAK



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Skutki uboczne. Rozmowa z Grzegorzem Kempinsky'm

Rozmowa z Grzegorzem Kempinsky’m – polskim reżyserem filmowym, teatralnym i telewizyjnym, scenarzystą i tłumaczem, trzykrotnym laureatem na...