Zgodnie z zapowiedziami repertuarowymi Teatr Wielki z Łodzi 5 marca zaprezentował
publiczności dwie jednoaktowe opery w reżyserii Michała Znanieckiego, premierową
„Trouble in Tahiti” Leonarda Bersteina z librettem kompozytora napisanym w
języku angielskim i „Głos ludzki” Francisa Poulenca. Choć to dwa samodzielne
utwory, reżyser dopatrując się w nich
wspólnych nawiązań i kontynuacji, stworzył dwuczęściowe widowisko operowe spójne
stylistycznie i znaczeniowo. Nie pozbawił ich jednak swoistej dla kompletnych utworów
„osobności”. Zarówno „Trouble in Tahiti”
jak i „Głos ludzki” można oglądać i kontemplować oddzielnie. Sądzę jednak, że
zestawienie tych dwóch oper jednego wieczoru i w ramach jednego widowiska - chociaż podzielonego przerwą - było bardzo
trafnym zabiegiem. Dobór zastosowanych w tym celu środków i rozwiązań
scenicznych świadczy o wysokiej klasie artystycznej autora inscenizacji.
„Trouble in Tahiti” to historia jednego dnia z życia dwojga nieszczęśliwych ludzi, samotnych, choć pozostających w związku małżeńskim, spragnionych miłości i niezdolnych do porozumiewania się. Sam i Dinah mierzą się bowiem z perspektywą rozpadu związku. I chociaż pod koniec utworu okazują gotowość do ratowania małżeństwa, to aż nadto widoczny jest brak zaangażowania i wiary w takie zakończenie. Jakże kontrastuje z ich sytuacją obraz małomiasteczkowego życia wyśpiewany w preludium przez uśmiechnięty zespół jazzowy! Jako Dinah wystąpiła w tym pokazie Bernadetta Grabias a jako Sam – Łukasz Motkowicz. Stworzyli na scenie naprawdę bardzo interesujący i dobrze współbrzmiący duet.
„Głos ludzki”, który łódzka publiczność obejrzała w drugiej części
wieczoru, to przede
wszystkim… monodram Jeana Cocteau, który został wystawiony po raz
pierwszy w Comédie-Française w 1932 r. Cocteau wykorzystał w nim pomysły dramatopisarza H.
Bernsteina oraz nawiązał do eksperymentów dźwiękowych i osiągnięć dadaistów.
I to dzieło stało się wiele lat później librettem opery pod tym samym tytułem,
autorstwa Francisa Poulenca, którą właśnie mieliśmy szczęście obejrzeć na
deskach Teatru Wielkiego w Łodzi. Warto chyba
nadmienić, że jest to ostatnia opera kompozytora a jej prapremiera odbyła się 6
lutego 1959 roku.
Cały utwór zawiera się w ramach trwającej około godziny
rozmowie telefonicznej bohaterki z niewidocznym dla widzów kochankiem, który
porzucił ją dla innej kobiety. Ona, czyli niesamowita Joanna Woś, musi w tej
sytuacji zmierzyć się z poczuciem odrzucenia, samotnością, nieuchronnością bolesnej
dla niej rzeczywistości. Na ile ta rzeczywistość jest rzeczywista a rozmowa
jest jawą a nie snem czy fantazją bohaterki - trudno powiedzieć. Woś wykreowała
bowiem postać pełną sprzeczności: silną i zdecydowaną a jednocześnie słabą i na
granicy ucieczki w niebyt, liryczną i gwałtowną, na granicy upadku i
uwznioślenia, pełną dziewczęcej nadziei i bólu dojrzałej kobiety. Nie jest
łatwo stworzyć taką postać nawet niezłym aktorom dramatycznym. Zresztą, nawet
zamknąwszy oczy, można było usłyszeć te sprzeczności w głosie Joanny Woś.
Pięknie, z dreszczem emocji, uważnie. Czy zatem ta rozmowa odbyła się czy była zaledwie
fantazją bohaterki i ucieczką ostateczną?
Niełatwy przekaz obu oper dodatkowo został wzmocniony przez zaskakujące zabiegi dramaturgiczne, ulokowanie miejsc dla widzów wokół obrotowej sceny („Głos ludzki” odegrano na scenie cały czas będącej w powolnym ruchu!) a orkiestrę przeniesiono w przestrzeń za sceną a właściwie tam, gdzie zazwyczaj zasiadają widzowie. W kilku miejscach ustawiono ekrany, które podczas obu oper pokazywały na żywo czarno-biały obraz z przestrzeni orkiestry, tzn. dyrygującego orkiestrą maestro Adama Banaszaka. W pewnym momencie pomyślałam nawet, że orkiestra pełni tu chyba także rolę symboliczną. Dlaczego? Otóż Ona (Joanna Woś) na koniec wycofuje się w świat dźwięku, pomiędzy instrumenty i tak kończy się spektakl. To bardzo ładna scena i można ją oczywiście interpretować na różne sposoby. Ja ze swojej strony powiem tylko tyle, że ta scena kończąca „Głos ludzki” stała się z pewnego powodu dla mnie ważna. Z jakiego powodu zaś nie zdradzę.
Ta szczególna spójność dramaturgiczna, wciągnięcie widza
na scenę, poruszanie się wśród tematów niełatwych, smutnych, dręczących wielu z
nas w codziennym życiu, przejście od niemal musicalowej koncepcji tragedii
antycznej (trio jazzowe jako chór?) po tragedię muzyczną w postaci bardzo
wymagającego udramatyzowanego monologu, wymagającego pzrecież od artystki nie
tylko doskonałej techniki śpiewu ale i doskonałych zdolności aktorskich a od
widzów uwagi i koncentracji - to wszystko dało w efekcie widowisko niezwykłe w odbiorze
i refleksyjne.
No cóż, na koniec mogę jedynie zachęcić do obejrzenia tego
wyjątkowego dyptyku operowego. Został starannie zainscenizowany, z zamysłem, z
myślą przewodnią. A przy tym jest to doskonała okazja do zapoznania się – jak to
ujął Poulenc – z nową muzyką. Ale, czy aby rzeczywiście nową? A może po prostu
tkwiącą w nas samych a nie odkrytą dotąd?
Teatr Wielki w Łodzi
GŁOS LUDZKI / TROUBLE IN TAHITI
Opera
Kompozytor:
Francis Poulenc / Leonard Bernstein
Data premiery: 5.03.2021
Realizatorzy:
kierownictwo muzyczne: Adam Banaszak
reżyseria: Michał Znanieck
GŁOS LUDZKI
Ona:
JOANNA WOŚ (5 i 6.03) DOROTA WÓJCIK
Role aktorskie:
MARIA GORLACH, ADAM GRABARCZYK, MARCIN CIECHOWICZ
TROUBLE IN TAHITI
SAM:
ŁUKASZ MOTKOWICZ (5.03), ANDRZEJ KOSTRZEWSKI (6.03)
DINAH:
BERNADETTA GRABIAS (5.03), AGNIESZKA MAKÓWKA (6.03)
TRIO:
ALEKSANDRA BORKIEWICZ, ARKADIUSZ ANYSZKA, KDAWID KWIECIŃSKI (5.03) / HANNA OKOŃSKA, ARTUR MLEKO, RZYSZTOF PILCH (6.03)
Role aktorskie:
MARIA GORLACH, ADAM GRABARCZYK, MARCIN CIECHOWICZ
Orkiestra Teatru Wielkiego w Łodzi
dyrygent:
ADAM BANASZAK
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz