- rozmowa z Dorotą Abbe, reżyserką teatralną, aktorką Teatru Nowego w Poznaniu i wokalistką.
Agnieszka Kowarska:
Przygotowując się do dzisiejszej rozmowy troszeczkę poszperałam i znalazłam
ciekawe informacje. Wynika z nich, że byłaś skazana na zostanie aktorką.
Obciążenie genetyczne?
Dorota Abbe: Teatrem
rzeczywiście zaraziłam się już w dzieciństwie. Ponieważ mój ojciec był aktorem,
bywałam w teatrze często. Chyba 4 lata miałam, kiedy po raz pierwszy powiedziałam,
że chcę być aktorką. Więc było to rzeczywiście obciążenie. Jednak w końcu aktorstwo
przestało mi wystarczać.
Z powodu?
Myślę, że to jest wynik procesu, rozwoju. Jako aktor jest
się tylko jakimś trybikiem w maszynie teatralnej. Oczywiście różnie to bywa –
czasem jest rola większa, w której można więcej dać z siebie, więcej powiedzieć
. Ale często jest tak, że wypełnia się tylko
jakieś zadanie, czasem w projekcie, z którym niekoniecznie człowiek się
utożsamia. A im jestem starsza, tym bardziej myślę sobie, że ten czas, który
się ma, należy jak najlepiej wykorzystać. Zawsze widziałam w teatrze coś
więcej. Zawsze wydawało mi się, że ma on jakąś rolę, jakąś funkcję do spełnienia.
Ja traktuję teatr jako misję i chciałabym poprzez niego próbować coś zmieniać,
czymś ludzi poruszyć, coś im dać od siebie, zadać pytania, często niewygodne –
poruszyć tematy, które mnie interesują.
Czy dlatego zajęłaś
się reżyserią?
Tak. Myślę, że stąd wzięła się reżyseria - żeby wypowiedzieć
się własnym głosem, żeby to był głos bardziej mój, niż reżysera, z którym w
danym momencie współpracuję.
"Tak sobie w kosmosie pływam" reż. D. Abbe fot. M Baliński |
Czy rzeczywiście
bycie reżyserem w sytuacji, kiedy wcześniej było się aktorem jest takie
wygodne? To pomaga w pracy reżyserskiej czy raczej utrudnia pracę z aktorami?
Myślę, że doświadczenie aktorskie pomaga. Przede wszystkim
dlatego, że wiem, jak sama jako aktorka nie chcę być traktowana przez
reżyserów. Wiem, jak to wygląda z tamtej perspektywy. Przede wszystkim staram się
nie traktować aktorów jak marionetki, staram się być ich partnerem. Oczywiście,
każdy aktor jest trochę inny i potrzebuje innego sposobu komunikacji. Szukam
takiego stylu komunikacji, który daje im możliwość współtworzenia świata na
scenie.
Wspomniałaś o
marionetkach…. Na czym właściwie polega różnica w reżyserowaniu spektakli w
teatrach dramatycznych od tych w teatrach ożywionej formy?
Dla mnie różny jest punkt wyjścia. Ja zaczęłam interesować się
teatrem formy parę lat temu. To zainteresowanie rosło razem z moją córką. Kiedy
była mała, zaczęłam chodzić z nią do teatru i obserwować, jakie fajne rzeczy dzieją
się na scenie w teatrze dla dzieci, jakie zmiany w nim następują. Za mojego
dzieciństwa to były to raczej klasyczne bajki, które były mniej lub bardziej
ciekawe zrobione.
Teraz chodzi nie
tylko o estetykę spektaklu i morał?
Myślę, że teatr dla dzieci spełnia bardzo ważną funkcję. Jest
tak samo ciekawy, a może nawet bardziej, niż teatr dla dorosłych, ponieważ
teatr formy daje dużo większe możliwości i może dużo bardziej poruszyć
wyobraźnię. Jestem też coraz bardziej przekonana, że właśnie teatr dla dzieci i
młodzieży – ten dla młodzieży jest trochę zaniedbany w Polsce, ale i on nabiera
coraz większego znaczenia - że ten teatr
ma największy sens. Są to widzowie, w których można jeszcze coś zmienić , czymś
poruszyć. Oni dopiero się kształtują, zadają sobie różne ważne pytania. I
szukają odpowiedzi na te pytania, są na nie otwarci. Mam wrażenie, że robiąc teatr
dla dorosłych zwracamy się do ludzi, którzy mają już wyrobione poglądy,
notabene często zbieżne z naszymi, wydaje im się, że znają odpowiedzi. Natomiast
teatr dla dzieci i młodzieży coraz bardziej mnie inspiruje, pojawiają się
ciągle nowe tematy, które warto poruszać, które kiedyś były tematami tabu, a
dzięki teatrowi mogą przestać nimi być. A różnorodność form, jakich można użyć, jest
nieskończona i wciąż pojawiają się nowe. Więc na ten moment mogę powiedzieć, że
teatr dla dzieci i młodzieży jest ciekawszym dla mnie wyzwaniem i jest po
prostu ważniejszy, ma większy sens.
"Tak sobie w kosmosie pływam" reż. D. Abbe fot. M Baliński |
Jaki spektakl jest
trudniej zrealizować: dla dzieci czy dla dorosłych?
Nie wiem, czy jest trudniej…
Wszystko zależy od konkretnego tematu, tekstu… Na ogół, mówię tu o swoich
doświadczeniach, na pewno jest większa zabawa przy realizowaniu spektakli dla
dzieci. Nie da się, robiąc spektakl dla dzieci, nie mieć przy tym ogromnej
frajdy! Kiedy próbujemy wchodzić w świat dziecka to siłą rzeczy stajemy się
dziećmi. I bawimy się. To jest wartość, której nam już nikt nie odbierze. Chociaż
oczywiście nie tylko dla zabawy te spektakle robimy.
O, niewątpliwie! W
teatrze formy ożywionej rekwizyt zaczyna żyć swoim życiem, zyskuje osobowość.
Nie jest już tylko elementem scenografii ale zaczyna żyć. Czym właściwie jest
forma we współczesnym teatrze formy? Przedmiot ożywa, ale w realizacjach sprzed
dziesiątek lat lalki też ożywały, poruszały się, mówiły, śpiewały. Ja mam wrażenie,
że teatr formy sięga daleko dalej w głąb.
Każdą materię można ożywić.
Do tej pory, współpracowałam na ogół z Grupą Mixer. To jest kolektyw
trójki scenografów, kostiumografów i artystów, z którymi uwielbiam
współpracować, wspólnie ten świat sceniczny tworzyć. Kiedy czytam tekst, zaczynam
widzieć obrazy. Ale kiedy moja wyobraźnia zderza się z ich wyobraźnią, wtedy zaczynają dziać się cuda, wszystko
zaczyna ożywać. W teatrze formy wszystko jest możliwe, bo zależy od naszej
wyobraźni.
Reżyser ją tworzy czy
odkrywa?
Wychodzę z założenia, że to temat podsuwa nam formę, czyli najpierw jest treść, a później jest forma. A więc tworzy, wywołując pewne skojarzenia, okrywając powiązania… Na przykład w moim ostatnim spektaklu, który zrobiliśmy wspólnie w Teatrze Pinokio w Łodzi. Kiedy przeczytałam pierwszy raz tekst… Tekst jest o kartce papieru, na której dziecko coś rysuje, później wyrzuca ją do śmieci, a potem mama przenosi ją do szuflady. I teraz coś z tym zrób!... Prawda? Można to zrobić na tysiąc sposobów! Ale kiedy siadamy i zaczynamy o tym rozmawiać i otwierać wyobraźnię, to zaczyna się rodzić coś niezwykłego. Znajomi, którzy czytali tekst i później przyjechali na spektakl mówili mi, że to, co tam, na scenie się wydarzyło, jest nieprawdopodobne. Szalone, absurdalne, a przy tym poruszająco prawdziwe. Każda postać, którą stwarzam, jest połączeniem jakiegoś pomysłu formalnego z charakterem i temperamentem tej postaci. To jest niesamowita zabawa i ćwiczenie dla wyobraźni. Z jednej strony możliwości są nieograniczone. A z drugiej strony wiadomo, że jak wchodzimy w jakiś formalny świat to trzeba go ustrukturyzować. Trzeba stworzyć zasady, które go porządkują. Niesamowite jest to, że można stworzyć odrębny byt, całkiem nowy świat, który wcześniej nie istniał. Oczywiście – ze znanych nam skojarzeń. I to jest piękne.
"Wielki Buzz Growe" reż. D. Abbe fot. M. Kacperek |
Czy trudno jest
uczynić przekaz teatralny na tyle uniwersalnym, żeby dotrzeć równocześnie do
młodego widza i jego rodziców?
U mnie to jest intuicyjne. Po pierwsze intuicja. Po drugie,
doświadczenie. Znajomość przynajmniej kilkorga dzieci w takim wieku, do jakiego
chciałoby się dotrzeć. Bardzo ważne i pomocne są otwarte próby generalne, na
których po raz pierwszy podglądamy reakcje najmłodszej widowni. Robi to Pinokio
i wiele innych teatrów. Bo jak dotrzeć do dorosłego… No to już z grubsza wiemy
i zakładamy, że myśli podobnie do nas, że zrozumie przemycane dla dorosłych
wątki, które na ogół pojawiają się w spektaklach dla dzieci. Natomiast, czy
trafimy do wyobraźni dziecięcego widza to tak naprawdę dopiero się okaże, kiedy
oni przyjdą pierwszy raz.
To chyba duża przyjemność
patrzeć na dziecięcą publiczność zza kulis?
Tak, to jest niesamowite patrzeć na te dzieci, które
pierwszy raz oglądają spektakl, na ich reakcje… To jest też stres!
Jak to?!
Czy one to złapią, czy w ten świat wejdą? Wiadomo, że i
dzieci są różne, różnie reagują. Wydaje mi się, że żeby robić teatr dla dzieci,
dobrze jest mieć kontakt z jakimiś dziećmi tak na co dzień.
To znaczy, że
podjęcie się realizacji spektaklu dla dzieci to spore ryzyko zawodowe.
Trzeba być rodzicem, albo pracować z dziećmi, no po prostu
mieć w swoim najbliższym otoczeniu dzieci, rozmawiać z nimi i czerpać z nich. Zawsze
jest ryzyko, że się nie uda, że coś będzie nieczytelne, nudne, nie atrakcyjne
dla danej grupy wiekowej. Na szczęście w teatrze nie pracuje się samemu. Jeżeli
ekipa ludzi pracuje wspólnie nad spektaklem i wszyscy czują, ze to jest fajny
kierunek, to liczymy na to, że i dzieciaki to „kupią”. Moim pierwszym doradcą
przy spektaklach dla dzieci i młodzieży jest moja córka. Od niej staram się
dowiedzieć, czy jej się podoba, czy rozumie, czy ją to bierze. Pytam też dzieci
aktorów i realizatorów. To są nasi pierwsi widzowie na drodze powstawania
spektaklu. Zazwyczaj po próbie generalnej już mamy poczucie, że te środki które
wybraliśmy, powinny zadziałać.
"Wielki Buzz Growe" reż. D. Abbe fot. M. Kacperek |
Rozumiem, że nie
jesteś despotyczna w pracy.
Mam nadzieję, że nie! Myślę, ze w tego rodzaju pracy
podstawą jest partnerstwo i odpowiednia komunikacja. I dobra atmosfera. Epoka
przemocowych reżyserów odchodzi w niepamięć. Dobra współpraca jest wtedy, kiedy
wszystkich partnerów traktuje się z szacunkiem i akceptacją.
No dobrze. Porozmawiajmy
o spektaklach. Który ze spektakli wymagał od ciebie największego wysiłku
intelektualnego, fizycznego, psychicznego? Był taki?
Najtrudniejsza dla mnie była praca nad spektaklem „Tak sobie
w kosmosie pływam” w Teatrze Nowym w Poznaniu. To jest spektakl dla
młodzieży od 16-ego roku życia, dotyczący
kryzysu zdrowia psychicznego wśród młodzieży, samobójstw, depresji. To było emocjonalnie
bardzo ciężkie, same historie, na których się opieraliśmy, ich czytanie było
trudne. Bardzo, bardzo dużo mnie to kosztowało. Myślę, że praca przy tym
spektaklu była dla wszystkich trudnym emocjonalnie wyzwaniem. Poza tym trudne
było dla mnie też zrobienie adaptacji z różnych tekstów…
Można było zniechęcić
się?
Było to także wyzwanie intelektualne. Na poziomie samego
tekstu z jednej strony chodziło o to, żeby nie zakłamywać rzeczywistości, a z drugiej,
żeby jednak postarać się dać nadzieję. Pozytywy w teatrze często brzmią
banalnie. Pierwsza wersja scenariusza była taka, że tylko siąść i płakać.
Trudno było to wyważyć, ale w końcu… Myślę, że ostatecznie to się udało te
proporcje nieco zmienić, wpuścić światło.
Ale cały proces był niezwykle trudny, tym bardziej, że mam córkę w wieku
bohaterów tego spektaklu, trudno było się zdystansować do tych historii. Ale nie żałuję tego trudu, mam ogromną
satysfakcję z tego spektaklu, wiem, że to kawał dobrej i mega potrzebnej
roboty.
A produkcja, które
była… kłopotliwa?
Najgorzej jest, kiedy robi się spektakl, a później z jakichś
względów nie jest on grany. Bo na przykład zmienia się dyrekcja i pozbywa się
tytułów poprzednika. To są smutne sytuacje, kiedy człowiek sobie mówi: po co to
wszystko? Spektakl robi się po to, żeby był grany, żeby żył, nie po to, żeby
zrobić i o nim zapomnieć.
A spektakl… ukochany?
To się zmienia. Ostatnio mogę o „Wielkim Buzz Grow” tak powiedzieć, bo to
była cudowna współpraca. Zespół Teatru Pinokio jest przewspaniały. Doskonale
nam się pracowało, świetnie się dogadywaliśmy i było dużo śmiechu na próbach. Kiedy
pracowaliśmy, zaczynała się wojna w Ukrainie i z tej koszmarnej rzeczywistości
uciekaliśmy na scenę. To była taka nisza, w której można było się schować.
Praca była przecudowna a przy tym zrobiliśmy naprawdę fajny spektakl. Im coś
świeższe, tym bardziej jest kochane!
"Wielki Buzz Growe" reż. D. Abbe fot. M. Kacperek |
Co było dla ciebie
myślą przewodnią, kiedy przystępowałaś do pracy nad tym spektaklem?
Z jednej strony był to motyw dorastania – dla mnie jako matki
15latki to coś bardzo osobistego. A z drugiej strony, to, co jest głównym
tematem spektaklu: swoboda twórcza, czyli to, co jest dzieciom często zabierane
przez wpajanie jakichś standardów – to jest ładne, nieładne, dobre, złe, nie
mieści się w linii, krzywe, nieestetyczne… Bohater spektaklu, chłopiec o
imieniu Ernest coś tam nabazgrolił i wyrzucił, bo to nie było ładne – miało
przypominać jakiegoś bohatera z kreskówki, a nie przypominało. A ekspresja
twórcza daje nam nieograniczone możliwości, poczucie wolności, dzięki nim możemy
wyrażać swoje emocje, możemy wyrażać siebie. I ten duch wolności twórczej
towarzyszył nam podczas pracy cały czas.
Ja wyłapałam jeszcze
inne ciekawe rzeczy w tym spektaklu: przemijanie, zmiana, pamięć. To trudne do
pokazania na scenie, jeżeli nie chce się być posądzonym o banał. Jak
opowiedzieć o tym młodemu widzowi, żeby w ten banał nie popaść, ale z drugiej
strony - nie straszyć tym widza, szczególnie tego najmłodszego czy bardziej
wrażliwego? Coś się zepsuje, ktoś na zawsze zniknie, umrze itd. Jak to
zrównoważyć?
Na to jest jedna rada. Humor. Uważam, że on pomaga utrzymać
równowagę. We wszystkich moich ulubionych dziełach, książkach, filmach,
spektaklach to, co mnie wzrusza najbardziej jest opowiedziane poprzez humor. I
myślę, że to jest dobra recepta na to, żeby nie wpaść w banał. Poza tym, jeżeli
chodzi o teatr dla dzieci, to jest to jednak włożone w jakąś metaforę. Nie
mówimy wprost o mamie i dziecku i ich relacji, tylko o kartce papieru, o dwóch
rysunkach. To też, oprócz humoru, trochę oddala nas od banału.
Jakieś plany na
przyszłość?
Na razie są to raczej pomysły a nie plany. Za wcześnie o tym
mówić.
A myślałaś o
spektaklu dla dorosłych w teatrze formy?
Na pewno byłoby to ciekawe wyzwanie, chociaż nie myślałam o
tym. Ale kto wie? Może jak porozmawiamy za rok powiem: tak, zapraszam na
premierę. Kto wie?
Coś z klasyki?
Za klasyką to ja niekoniecznie przepadam. Raczej wolę
pracować z nowymi tekstami. A jeśli klasyka, to z założeniem, o czym ona jest
tu i teraz. Grzebię w „Nowych sztukach dla dzieci i młodzieży”. Tam można
naprawdę znaleźć ciekawe teksty.
No dobrze, ale tytuły
nie padają.
Bo nie ma jeszcze tytułów! Są na razie zalążki pomysłów. Być
może uda mi się coś zrobić we współpracy z Fundacją Gra/nice. Ale to na razie też
tylko zalążek pomysłu.
Bardzo dziękuję za
rozmowę. Mam nadzieję, że będziemy mieć kiedyś możliwość porozmawiać także o
aktorstwie i śpiewaniu.
Dziękuję i zapraszam na spektakle.
Aktualnie można
obejrzeć dwa spektakle wyreżyserowane przez Dorotę Abbe: „Wielki Buzz Grow” w Teatrze
Pinokio w Łodzi i „Tak sobie w kosmosie pływam” w Teatrze Nowym w Poznaniu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz